Recenzja: Three Kingdoms Brawler

logogwg.png

Nie ukrywam, że powodem, dla którego wybrałem Three Kingdoms Brawler nie było bezpośrednie zainteresowanie tytułem, tylko fakt, że... jest to malutki procent gier MMORPG na rynku, których wymagania sprostają mojemu pecetowemu „staruszkowi” i nie wyłożą się na wysokich ustawieniach graficznych. Okazuje się jednak, że wybrałem właściwie, bo obok TKB nie da się przejść obojętnie, więc bądź co bądź, musimy opowiedzieć się po jakiejś stronie. A czy będą to negatywne, czy pozytywne odczucia nie ma wielkiego znaczenia. Ale po kolei.

Three Kingdoms Brawler trudno jest przypisać do jednego gatunku, jednak najbliżej mu chyba do krawego mordobicia, choć pokazywane na ekranie kombosy i różne kombinacje są tylko pretekstem do bezkresnego napierdalania w odpowiednie guziki na klawiaturze. To nie jest gra pokroju Mortal Kombat, gdzie taktyka i wyrachowanie gracza dawały efekt, ale raczej początki konsolowych przygód z Street Fighter’em, kiedy palce przesuwały się od jednego guzika do drugiego, grając tzw. „freestyle’a”. Doszło nawet do tego, że przez pierwsze dwanaście poziomów, wystarczały mi 2-3 umiejętności, które choć nie powinny, to bezproblemowo dawały sobie radę z dziesiątkami przeciwników. Może dlatego, że AI przeciwników jest czymś na przykład „Jasia Fasoli”, choć nawet on potrafi poruszać się szybciej i sprawniej od kolesi z TKB. Byłem zażenowany, gdy bijąc sobie bossa, reszta rywali stała dwa metry ode mnie, patrząc się głupkowato i zapraszając gestem, żebym to pierwsze ich ubił, a nie ich szefuncia. Z resztą nawet, gdyby nagle dostali „Red Bulla” do wypicia, to wątpię, czy nawet cała zgraja potrafiła by pokonać mojego Tiger’a (to nie napój energetyczny, tylko klasa mojej postaci:)). I Broń Boże nie chodzi mi o mój wrodzony, freestyle’owy talent, tylko fakt, że wszystkich przeciwników można pokonać na jeden, banalnie prosty sposób, nie narażając się przy tym na żadne obrażenia. Zdradzić wam? Przygważdżamy delikwenta do niewidzialnej ściany (w tej roli koniec lokacji) i bijemy... ile sił w klawiszach. Za każdym razem, gdy bot będzie chciał stanąć na nogi – padnie po raz kolejny i kolejny i kolejny, aż do kompletnej śmierci. I choć cały Three Kingdoms Brawler znajduje się w sferze fantasy, to przynajmniej ułamek realizmu byłby tu wskazany. Strzały z łuków lub „fireballe” przeciwników są tak wolne i mają taki krótki zasięg, że nawet biegnąc wprost na pocisk, zdążyłbym spokojnie zawrócić swojego bohatera i uciec poza pole rażenia. Myślałem, że zrobi się trudniej, gdy przeskoczę na poziom „Normal” lub „Hard”, ale jedyną różnicą, jaką zanotowałem była większa ilość życia potworków, które tak się wycwaniły, że nie spadały na jednego hita. Ironiczne brawa dla twórców, którzy zamiast dodać parę szarych komórek dla swoich pupili, dali mi pretekst do wykonywania coraz to lepszych i dłuższych kombosów.

ykb1.jpg

I choć większość czasu w Three Kingdoms Brawler zajmuje przemierzanie kolejnych instancji, to z obowiązku muszę wspomnieć o reszcie zawartości. Każdą instancję poprzedzamy wizytą w mieście, o ile można to nazwać czymś takim, bo paru chińskim chałupom ze strzechy nie można chyba nadać praw miejskich? Przed domkami stoją sobie za to napakowani NPC’kowie, którzy oprócz wąsików i zarostu maja nam do zaoferowania misje do wykonania. I tak dochodzimy do esencji wszystkich MMORPG, czyli „weź zadanie”... i „je wykonaj”. Nie muszę chyba dodawać, że jest to nasze główne źródło utrzymania (w postaci punktów expa i złota), bo chyba każdy, kto przynajmniej raz zagrał w Massively Multiplayer, wie o czym mówię. A muszę znów dodawać, że questy są banalnie proste, tfuuu, prostackie, a głupota NPC jest jeszcze większa od ich przyjaciół na polu walki? Do tej pory nie kapuję, dlaczego po przejściu trybu „Easy” danej instancji, zostałem poproszony o zabicie lub przyniesienie takiego samego surowca, z tym wyjątkiem, że znajduje się on na poziomie „Normal”. I pal licho, że wygląda i nazywa się tak samo. Przecież dla NPC jest to ogromna różnica, hahaha. Oczywiście nie mogło też zabraknąć misji polegających na elokwentnej i bardzo ciekawej (znów ironia on) rozmowie. Z żadnej przeprowadzonej konwersacji nie wyniosłem niczego pożytecznego, a jedyne, co zapamiętałem to mrukliwe chrząknięcia i okrzyki, które były chyba swego rodzaju zachęta lub sygnałem, że gardło go boli i musi się udać do najbliższej apteki po „Strepsils”.

No właśnie, i tak dotarliśmy do oprawy audio w Three Kingdoms Brawler, która jest tak znakomita, że pierwszym krokiem jaki wykonajcie po odpaleniu gry, niech będzie kliknięcie na klawisz „Escape” i odesłanie muzyki hen daleko, tak daleko, żebyście nigdy nie musieli jej słuchać. Ja jednak, jestem bardzo obiektywnym (hrhr) pismakiem, więc musiałem przeżyć z takim „gdakaniem” kilka, dobrych godzin. Tło muzyczne – jestem prawie pewien - było robione na jakimś wirtualnym programie do tego typu spraw, bo jakość, kreatywność i umiejętności kompozytora nie wskazują na to, że odbywało się w studiu nagraniowym, przy obecności pełnoprawnej orkiestry. Dodatkowo, odgłosy otoczenia, okrzyki i większość efektów dźwiękowych zapewniają mnie, że za całą otoczkę „dig-dong” w TKB odpowiadała jedna osoba. Wszystkie głosy brzmią bardzo podobnie, a nasi przeciwnicy podczas – niekiedy – kilkudziesięciominutowej walki, potrafią po raz enty wydawać jeden i ten sam okrzyk. Jeśli taka powtarzalność nie ma celów dydaktycznych, to nic innego, „terapeutycznego” nie przychodzi mi do głowy. Na wykonanie kwestii dialogowych typy: „Jestem potworem, pokonaj mnie nędzny śmiertelniku”, nie było czasu, więc musimy się zadowolić tekstem wyświetlanym nad ich główkami.

I tutaj się zatrzymajmy na jakiś moment, bo właśnie dotarliśmy do jedynego, ZAUWAŻALNEGO plusa Three Kingdoms Brawler, czyli tego elementu, na który patrzy większość graczy MMORPG. Choć usilnie temu zaprzeczają, to i tak wiadomo, że nie ważne, jak prezentuje się zabawa, ważne przecież, żeby świeciło i chociaż w najmniejszym stopniu przypominało obecne standardy graficzne. I takich właśnie „wzrokowców”, zapraszam do innej, ładniejszej recenzji gry, bo choć TKB potrafi oczarować oprawą wizualną, to nie jest to taki typ obrazu, o których wszyscy teraz myślą. Przepiękna grafika - i mówię to bez żadnej uszczypliwości, od razu przypomina mi piękne rysunki wykonane w komiksach o superbohaterach, gdzie liczyła się wyobraźnia czytelnika, a nie napompowane, plastikowe efekty, których jedynym celem jest przekonanie użytkownika, że właśnie ten szczegół odpowiada za wysokie wymagania całej gry. Wręcz „malowana” grafika idealnie harmonizuje się z orientalnym klimatem „Trzech Królestw”, na każdym kroku podkreślając azjatyckie korzenie, artyzm i talent tamtejszych architektów sztuki. Także stroje każdej z postaci, czy to przeciwnika w instancji, czy zwykłych wieśniaków zostały odwzorowane z dbałością o szczegóły, choć twórcy zrobili to na typowy „odpierd&^%”, bo każdy nowy bohater, który choć trochę przypomina posturą i sylwetką poprzednikowi, ubrany jest w identyczny strój, z tym wyjątkiem, że w innym kolorze. Kwestię animacji, efektów świetlnych, ruchów i fizyki, cokolwiek to oznacza – przemilczmy, bo nawet jakbym chciał, to bardzo trudno było by znaleźć jakiekolwiek plusy tego silnika. Bezcelowe machanie kijkiem lub mieczem w jedną stronę, nie można chyba nazwać czymś przyjemnym dla oka, nawet wówczas, gdy ów przeciwnik padnie za kilka sekund na jedno, solidne kopnięcie. Aha, i jeśli jesteśmy już przy temacie wizualizacji, to nie zdziwcie się, jak w mieścinie zobaczycie identycznie ubrane postacie, z takim samym spojrzeniem i rozwichrzona fryzurą. Three Kingdoms Brawler nie posiada czegoś takiego, jak personalizacja postaci, więc każdy Dragon, każdy Tiger i każdy Phoenix będzie się różnił jedynie nickiem.

tkb2.jpg

A zakończenie, jak to zakończenie, powinno być swego rodzaju podsumowaniem tego wszystkiego, o czym przeczytaliście powyżej. Ja pójdę jednak „pod prąd” i zamiast kolejnego psioczenia, wyzywania i wytykania masy błędów zawartych Three Kingdoms Brawler, powiem krótko i mam nadzieję, że to właśnie to zdanie stanie się drogowskazem dla tych osób, które czekały na znak z nieba i nie mogli się zabrać za pobranie klienta TKB. UWAGA!!! Mówię: grało mi się fajnie. Tylko tyle i aż tyle, bo gra na więcej nie zasługuje, a przecież każdy z nas szuka chwili przyjemności i to właśnie powinno być wyznacznikiem danej gry, a nie przewaga plusów nad minusami lub odwrotnie. Pamiętajcie, idealny tytuł jeszcze nie powstał i na pewno nie powstanie, a więc cieszmy się tym, co mamy, a może kiedyś znajdziemy taką grę, w której minusy oczywiście się znajdą, ale nie będziemy ich po prostu zauważać. Tego wam i sobie życzę, a póki co, to zagrajcie w Three Kingdoms Brawler, pobawcie się, a gdy wam się znudzi, bez skrępowania wciśnijcie „Uninstall”.

Minusy:

- monotonność, po 5 instancjach miałem dosyć

- głupie questy

- inteligencja, a raczej jej brak u przeciwników

- oprawa audio prawie nie istnieje

- brak personalizacji postaci

- trzema skillami można przejść większość raidów

Plusy:

- mimo wszystko... grało się przyjemnie

- prostota

- auto track

- dla niektórych grafika

Ocena: 6/10