P2W - dwie litery i jedna cyfra. Trzy znaki leniwie wklepane w klawiaturę. Skrót, który na dobrą sprawę mógłby oznaczać wszystko. Tak naprawdę posiada jednak moc rażenia bomby atomowej - jest potworem, którego choćby domniemane pojawienie się sprawia, że gracze chcą uciekać z krzykiem. Czy jednak zawsze jest przed czym uciekać?
Moja przygoda z grami MMO trwa w zasadzie od niedawna. Wychowałam się na grach typu single-player, a moja miłość do elektronicznej rozrywki pojawiła się jeszcze w czasach, kiedy postacie składały się z zaledwie paru pikseli, wirtualna rzeczywistość kojarzyła się jedynie z filmem "Kosiarz umysłów", a Internet był czymś w rodzaju artefaktu, o którym słyszało się, że ktoś go posiada, ale dziwnym trafem nie wiedziało się, co to takiego i do czego służy. To były czasy, kiedy największą przyjemność z gry dawała sama wyobraźnia gracza, jego dopowiadanie sobie zdarzeń i sposób odbierania świata, zwykle mocno ograniczonego i ubogiego. O grach online nikt wtedy nie myślał, więc trzeba było wyciskać soki z tego, co było. A było niewiele.
To również sprawiło, że kiedy gram dzisiaj, staram się dostrzec przede wszystkim to, co dany tytuł oferuje, a nie to, czego nie daje. Jeśli mogę grać za darmo, to cieszę się, że jest to możliwe. Jeśli nie - sprawdzam, czy abonament jest opłacalny. Nie muszę być pierwsza w rankingu, bo wiem, że to niemożliwe i że gdzieś w Korei jest dziecko z bardziej wypasionym sprzętem i lepszą koordynacją wzrokowo-ruchową od mojej, i choćbym wydała mnóstwo pieniędzy, nie byłabym w stanie się z nim mierzyć. Tak, jestem przedstawicielką tego pogardzanego gatunku graczy, których nazywa się casualami. Dla mnie większą przyjemnością jest eksploracja świata i wchodzenie w interakcje z innymi postaciami niż walka o podium. Podejrzewam, że głównie dlatego, że za moich czasów tego zwyczajnie nie było. Dla mnie to jest ciągle efekt WOW.
Nie oznacza to jednak, że nie dostrzegam powodów, dla których grają inni. Niedawno znajoma powiedziała mi, że jej mąż nie gra w MMORPG po to, żeby grać, ale po to, żeby wygrać. Rywalizacja jest wpisana w naturę wielu z nas. Chcemy, żeby to właśnie nasz bohater był pierwszy w tabeli rankingowej, żeby wszyscy znali jego imię i drżeli ze strachu na myśl o potyczce z nim. Chcemy, żeby to nasza gildia jako pierwsza pokonała nowego world bossa. Chcemy w tym wirtualnym świecie być kimś więcej niż tylko kolejną stworzoną przez gracza postacią. Wsiąkamy więc w świat danej produkcji, zastanawiając się, jak najszybciej móc rywalizować z tymi, którzy mieli takie ambicje przed nami, i odebrać im koronę zwycięstwa. Otwieramy więc zakładkę z Item Shopem i w panice odkrywamy, że znajduje się w nim potion na boost do expa. Wychodzimy z klienta i biegniemy na forum, aby ostrzec innych graczy, że gra jest P2W, bo każe nam płacić za to, żeby szybciej dogonić tych, którzy poświęcili na rozwijanie swojej postaci miesiące, a może nawet lata, a to jest niesprawiedliwe. Bo jest niesprawiedliwe, prawda? Prawda?
Nie.
Oczywiście takie przedstawienie sprawy jest dużym uproszeniem, ale mam nadzieję, że dobrze obrazuje problem, a problemem tym w znacznej mierze są sami gracze. Gracze, którzy buntują się przeciwko włożeniu większej ilości wysiłku, żeby dogonić "topkę", i jednocześnie narzekają na casualowość gry. Gracze, którzy chcieliby od razu mieć to, co bohaterowie innych graczy na endgamie, ale jednocześnie reagują histerią na możliwość kupienia gotowej postaci w Item Shopie (tutaj powstrzymuję się od oceny, czy taka opcja w ogóle powinna mieć miejsce). Gracze, dla których umieszczenie w sklepie nawet kosmetycznych gadżetów potrafi podchodzić pod P2W. Gracze, dla których samo istnienie takiego sklepu już przyszywa grze łatkę nieprzyjaznej "darmozjadom". Trzeba spojrzeć poza czubek własnego nosa i uświadomić sobie, że niesprawiedliwe byłoby dopiero dawanie przez wydawców wszystkim wszystkiego (i abstrahuję tutaj od gier MOBA czy sieciowych strzelanek, bo utrzymanie takich tytułów "od kuchni" wygląda zupełnie inaczej niż w przypadku MMORPG-ów). Gdybym sama spędziła w grze kilka lat, inwestując w nią swój czas i dopieszczając postać pod każdym możliwym względem, a potem dowiedziała się, że inni za pieniądze mogą sprawić sobie podobnie wyexpionego bohatera, to czułabym się głęboko rozczarowana. Jednak osobiście samego sprzedawania takiej postaci nie uznałabym za praktykę P2W, ponieważ jest to rozwiązanie przeznaczone dla tych, którzy znają już mechanikę danej klasy, są nastawieni na endgame i chcą pominąć żmudny etap levelowania. Oczywiście zdarzają się i tacy, którzy kupują gotową postać, łudząc się, że przy jej pomocy zawojują świat - to złudzenie szybko jednak przemienia się w poczucie źle wydanych pieniędzy i taki bohater nie jest dla "topki" żadnym wyzwaniem. Zapłacić 20 dolarów i zrobić z siebie pośmiewisko? Widać niektórzy to lubią.
Dla mnie P2W jest pojęciem silnie uzależnionym od słowa "win", a nie od słowa "pay". Polityka wydawcy staje się dla mnie P2W dopiero wtedy, kiedy w sklepie możemy zakupić przedmioty, które w sposób realny sprawiają, że nie mamy z płacącym graczem większych szans pomimo podobnego, a nawet większego skilla. Nie obchodzi mnie to, że ktoś zapłaci i dzięki temu szybciej osiągnie maksymalny level, bo dzięki temu ja zyskuję czas na lepsze poznanie mechaniki gry. Przeszkadza mi jednak fakt, że nie mogę nawet podejść do gracza, który teoretycznie jest na moim poziomie rozwoju, ale dzięki zainwestowaniu realnych pieniędzy ma o wiele lepsze statystyki i gear. Nie przeszkadza mi to, że ktoś dzięki pieniądzom może przeznaczyć na grę nieco mniejszą ilość czasu niż ja - jeśli jej dobrze nie pozna, to areny PvP i tak nie zawojuje.
Przeszkadza mi natomiast inna rzecz - bardzo często stosowana przez wydawców reguła - nieco mniej znana i trochę mniej straszna, ale również potrafiąca doprowadzić do białej gorączki. Bardzo często na forum spotykam się ze stwierdzeniami typu: "Ta gra nie jest P2W, bo wszystko możesz w niej wyfarmić i kupić na AH". Pytanie brzmi jednak, jakim kosztem. Być może komuś przyjemność sprawia robienie przez 6-7 godzin dziennie tego samego i zostawianie na noc włączonego komputera, żeby jedynie mieć szansę zbliżyć się do możliwości, które otrzymują płacący gracze, ale dla mnie to żadna frajda. Jest to sytuacja, w której teoretycznie nie ma P2W, ale w praktyce różnica między płacącymi i niepłacącymi graczami jest kolosalna. To nie jest kwestia drobnych ułatwień, a procederu, który ma na celu tak obrzydzić produkcję, żeby gracz sam doszedł do wniosku, że w sumie lepiej będzie zapłacić. Sama kiedyś próbowałam coś osiągnąć w tego typu MMORPG-a i poległam po naprawdę wielu przegranych godzinach, bo zamiast czerpać przyjemność, czułam jedynie narastającą irytację. Wierzcie mi lub nie, ale nawet totalnemu casualowi ciężko jest czerpać przyjemność z rozgrywki, kiedy musi wypruwać z siebie trzewia, żeby jedynie popchnąć cokolwiek do przodu. P2W jest o tyle bezpieczniejsze, że jest widoczne od razu - wchodzimy w IS i mniej więcej wiemy, czego możemy się spodziewać. Tutaj jest gorzej, bo istnienie tego procederu uświadamiamy sobie dopiero wtedy, kiedy już wciągniemy się w dany produkt i nie chcemy od niego odchodzić. Bardzo często nawet nie dostrzegamy tej subtelnej różnicy, ciągle wmawiając sobie, że przecież chodzi o drobiazg. I jesteśmy w pułapce, z której nie chcemy się wydostawać, więc kombinujemy jak koń pod górę, byleby jedynie móc wyjść na swoje.
Nie oceniam ludzi, którzy tak robią, bo dopóki sprawia im to osobistą przyjemność i jest to dla nich element składowy gry w MMORPG, to wszystko jest w porządku. Ja jednak jestem innym typem gracza. Jestem casualem, a nawet casual lubi mieć poczucie równości z innymi.
Ten tekst jest efektem moich osobistych przemyśleń i raczej jedynie zahacza o temat, niż go w jakikolwiek sposób wyczerpuje. Być może wyciągnięte przeze mnie wnioski są zupełnie nietrafne i popełniłam powyżej stek bzdur, ale chciałam się nimi z Wami podzielić, a wszelkie wątpliwości mężnie wezmę na klatę. Dodam też, że podczas pisania nie myślałam o żadnych konkretnych grach i nie chciałabym, żeby tekst został odebrany jako ukryta krytyka jakichkolwiek tytułów. Wręcz przeciwnie - jeśli gracie w produkcje, które zdają się stosować powyższe praktyki, to napiszcie o tym, jak to naprawdę wygląda i jaki jest ich rzeczywisty wpływ na rozgrywkę. Jeśli oczywiście chcecie.
Bo czy takie P2W straszne, jakim je malują?