"Nieumarły" - Amatorskie opowiadanie

Hej.

Widziałem, że ktoś wrzucił tutaj swoją prozę, więc postanowiłem też się pochwalić :)

Pisarstwem zajmuję się od bardzo dawna, właściwie to zawsze było ono moją pasją. Co prawda, dysleksja często przeszkadza mi w realizowaniu się w tej dziedzinie, ale dzięki ćwiczeniom i pomocy życzliwych ludzi, nie mam już aż tak ogromnych problemów z ortografią (co najwyżej zgubię kilka przecinków, raz na jakiś czas)

Tekst, który przeczytacie, jest przeze mnie cały czas rozwijany i w przyszłości ujrzy światło lampy w Empiku, jako pełnoprawna książka fantasy :D

Bez zbędnego przedłużani zacznijmy.

OPIS:

Historia młodego złodzieja, żyjącego w stolicy Imperium Żelaznych Gór. Pewnego razu, zostaje on przyłapany na myszkowaniu po domu generała straży miejskiej i stracony na szubienicy. 
Zamiast znaleźć się w zaświatach, budzi się w ciemnym grobowcu, a nad nim nachyla się tajemnicza, odziana w czerń dziewczyna.

ROZDZIAŁ 1

"Złodziej z Murowanego Jaru"

Była północ, księżyc w pełni niefortunnie oświetlał posterunek strażnika budynku, próbującego się zdrzemnąć. Budynek ten, był właściwie wielkim domem, zamieszkałym przez bogatego handlarza bronią, Jorgena. Ludziska w mieście powiadają, że z tego kupczyka dobry handlarz, ale kiepski człowiek i w sumie sporo w tym racji. Nigdy nie widziano go, niosącego bezinteresowną pomoc, nawet własnej rodzinie. Przed laty, żądał od własnej matki zwrotu pieniędzy, za operację kolana swojego brata. I właśnie dziś, karma miała do niego wrócić. Za prawym rogiem posiadłości rozległ się cichy, acz jak najbardziej słyszalny trzask.

-Kto tam jest?! - zapytał głośno wartownik, lecz odpowiedziała mu jedynie cisza.

TRZASK! Dźwięk powtórzył się, teraz znacznie głośniej.

-Cholerne bachory od Zurisa, znowu robią sobie ze mnie jaja. Jak je znajdę, marny ich los - mruknął stróż i niepewnym krokiem, odsunął się od wejściowych wrót, udając się w stronę źródła dziwnego dźwięku. -Chodźcie dzieciaczki, chodźcie. Tak was spiorę po d*pach, że wam oczy wyj...

TRZASK! Nadlatujący kamień, uderzył go prosto w tył głowy, pozbawiając nieszczęśnika świadomości. W tym samym czasie, zakapturzona postać wyłoniła się z zaułka, między przecinającymi się uliczkami i szybkim krokiem podeszła do drzwi. Kucnęła przy zamku, majstrując w nim przez chwilę igłą. Po chwili jednak odsunęła się i ostrożnie weszła do środka, zdejmując kaptur. Spod nakrycia głowy wyłoniła się twarz młodego, maksymalnie siedemnastoletniego chłopaka. Miał ciemne, brązowe włosy średniej długości i piwne oczy, a na jego twarzy malował się cwaniacki, bezczelny uśmiech. Hol, w którym się znalazł był naprawdę duży. Wielkie, szkarłatne kolumny, łączyły drewnianą podłogę z sufitem pokrytym ładnymi płaskorzeźbami kobiecych sylwetek, a na ziemi leżał czerwony dywan, prowadzący do sześciu pomieszczeń. Intruz doskonale wiedział, jakie zadanie spełnia każde z nich, przygotowywał się do tej akcji od bardzo dawna. Dwa pierwsze po lewej, to pokoje gościnne, trzeci, to korytarz prowadzący do sypialni właściciela, pierwszy z prawej to kuchnia, drugi, łazienka, a trzeci to magazyn z towarami, dokładnie to czego szukał. Przemknął się zwinnie między filarami i wyłamując zamek w dębowych drzwiach przy wejściu do celu, dostał się do środka. Wszystko, co się tam znajdowało miało kosmiczną wartość. Włócznie, miecze, tarcze, topory bojowe i te do rąbania drewna. Było jednak tego zbyt dużo, aby unieść mógł to drobny człowieczek. Złodziej podszedł więc do małego stolika pośrodku, a jego piwne oczy zaświeciły w chciwym blasku. Leżały tam ozdobne, wysadzane rubinami sztylety i koziki, niektóre zrobione z czystego srebra, inne, z pozłacaną rękojeścią. Takie rarytasy, przeważnie służyły do otwierania listów bogatych szlachciców, albo jako ozdoba, którą dopina się do pasa. Tym razem jednak, miały pozwolić przeżyć kolejne tygodnie młodemu złodziejowi, który już pakował je do skórzanego worka. Włamywacz wyszedł ostrożnie i niesamowicie cicho przedostał się do drzwi wejściowych. Minął nieprzytomnego strażnika i zniknął w mroku nocy.

*

-Chyba sobie żartujesz Clint! - wykrzyczał brązowowłosy chłopak. Było koło południa, a on stał, ubrany w skórzaną tunikę, przed czymś w rodzaju imitacji straganu, za opuszczoną szopą. Za ladą, siedział dobrze zbudowany mężczyzna, w bawełnianej koszuli bez ramion. Miał może z czterdzieści lat, ale na jego głowie zagościła na stałe siwizna.

-Nie pogrywaj ze mną Jasper, siedemdziesiąt szekli to dobra cena, za wszystko co mi przyniosłeś. - odparł handlarz.

-Tyle, to ten idiota liczył sobie za sztukę. Chcę trzecią część ich realnej wartości!

-A ty myślisz, że ja co jestem? Dobry aniołek stróż, który wyczarowuje szekle z powietrza? Nie, nie, nie. Ja też muszę zarabiać. Siedem dyszek za wszystko, albo spadaj.

-Niech cię, ty wyzyskiwaczu uczciwie pracujących złodziei! Dawaj kasę, a ja poważnie pomyślę, nad zmianą przemytnika.

-Haha! Ciekawe, czy ktokolwiek dałby ci za to więcej niż ja. Bierz i wynoś się w końcu.

Jasper powoli oddalił się wąską ścieżką. Siedemdziesiąt szekli, to zaledwie tydzień jako takiego życia. Clinta stać było na więcej, o tym wiedział każdy, ale to handlarz dyktuje warunki, a ten faktycznie daje najlepsze ceny.

-Jasper! Jasper! - Młody, może dwunastoletni chłopak, o krótkich, blond włosach i pulchnej twarzy, biegł w kierunku włamywacza.

-Bill! - Odkrzyknął.

-Jasper! Znowu mówią okropne rzeczy, na rynku. Podobno ktoś okradł pana Jorgena.

-Naprawdę? To bardzo kiepska wiadomość, szkoda człowieka.

-Prawda? Złodziej ma jednak zostać szybko złapany, na bank go złapią.

-Oczywiście. Co by było, gdyby każdy mógł sobie przywłaszczać cudze rzeczy? To nie jest sprawiedliwe. - Odparł szatyn, przewracając lekko oczami.

-Haha! Prawda? Może wpadniesz do nas na obiad? Mama piecze kurczaka!

-Wybacz, ale wątpię czy twoja matka, zgodziłaby się na obecność chłopaka ze slumsów w jej domu. Poza tym, znów udało mi się trochę zarobić, na tej farmie, o której ci opowiadałem.

-Tej blisko miasta? Cóż, powodzenia, ja muszę wracać, przybiegłem tylko przekazać zaproszenie.

-Trzymaj się młody i uważaj na siebie!

Chłopak szybko pobiegł w przeciwną stronę, a Jasper ruszył w losowym kierunku. Bill, był dzieckiem bogatego mieszczanina, nigdy w życiu, nic mu nie brakowało. Raz, wpadł w poważne tarapaty. Zabłądził wieczorem w dzielnicy slumsów i trafił na grupę handlarzy żywym towarem, planowali go porwać dla okupu i udałoby im się to, gdyby nie Jasper i jego niesamowicie celne strzały z procy. Od tej pory, chłopacy zaprzyjaźnili się, a Bill wielokrotnie jeszcze pojawiał się na tej nieprzyjemnej ulicy w dzień, tylko po to, aby spotkać się i porozmawiać, ze swoim wybawcą.

-Naprawdę dobre dziecko, czemu się ze mną zadaje? - Pomyślał apasz.

-Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan! - zabrzmiał głos herolda, stojącego na szubienicy pośrodku placu, a Jasper zatrzymał się. W zadumie nie zauważył, że skręcił w stronę centrum. -Wygłaszam orędzie. W związku z rosnącą ilością włamań i kradzieży, straż królewska stanie na straży domów szlacheckich. Od teraz, jeśli ktokolwiek zostanie przyłapany na kradzieży, będzie powieszony bez procesu. Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan!

-Powieszony bez procesu? I oni myślą, że ja się przestraszę? - Mruknął Jasper sam do siebie i już miał zawrócić, kiedy jego uwagę przykuło coś ciekawego. Brodaty, potężny strażnik miejski, w ciężkiej zbroi z gwiazdą generała na ramieniu, zbierał się w kierunku dzielnicy koszarowej. Ktoś taki, sprawiał wrażenie człowieka, który może mieć wiele cennych rzeczy w domu, zatem każdy, rozsądny włamywacz, któremu kiepsko zapłacono za ostatnią pracę, powinien się nim zainteresować. Nie inaczej było z Jasperem. Chłopak od razu zaczął go śledzić.

Szli stosunkowo krótko, gdyż ulica wojskowa, nie była specjalnie oddalona od rynku.

-A więc tu mieszkasz? Warto zapamiętać. - pomyślał złodziej, kiedy dotarli do niezbyt imponującego, aczkolwiek naprawdę ładnego domostwa. Była to standardowa, jednopiętrowa kwatera, w jakich to mieszkali wysoko postawieni żołnierze i jakich pełno w tej okolicy.

-Generał A.Wulfgar. - Chłopak przeczytał napis na tabliczce, przybitej do drzwi udając, że opiera się o ścianę. - Nocą zapewne, będzie tu straż, a biorąc pod uwagę odległości między domami, rozproszenie wszystkich czujek naraz może być kłopotliwe.

Jasper zrobił jeszcze kółko, wokół domu, rozglądając się tak, jakby zwiedzał po prostu okolicę. Do środka, można było się dostać, przez trzy okna, rozmieszczone na każdej ze ścian, przy czym to tylne, było chyba najmniej ryzykowne, gdyż wychodziło na ulicę zamieszkałą przez mieszczaństwo.

-Z tej strony, powinno być spokojnie, teren działa na moją korzyść. Dom stoi na niewielkim pagórku, rośnie tu kilka drzewek, nie powinienem mieć kłopotów z dostaniem się do środka.

*

Zapadła ciemna noc. Na ulicach, chodzili już tylko strażnicy, w zaułkach tajemni kochankowie spędzali miłe chwile, a złodzieje budzili się z dziennego otumanienia i zaczynali swoją pracę. Po dzielnicy koszarowej, gęste patrole szeregowych strażników, maszerowały w równym rytmie, ale Jasper ominął ich i przeciskając się, przez boczne alejki wyszedł na ulicę Kupiecką, tą samą, która sąsiaduje z kwaterami oficerskimi.

-Czternasty budynek, od południowego wejścia, to będzie tutaj. - Mruknął, przeskoczył przez płot stojący przy jednym z domów i wspiął się na pagórek. Miedzy drzewami był prawie niewidoczny. Jak można było się spodziewać, okno mieszkania, do którego zmierzał, pozostawało szczelnie zamknięte.

Wyciągnąwszy igłę z kieszeni, złodziejaszek wsunął ją między framugi i w ciągu kilku sekund, podważył zatrzask. Znalazłszy się w środku, mógł dokładnie ogarnąć całe wnętrze. W prawym rogu, najbliżej tylnego okna, znajdował się stolik, wzdłuż połowy lewej ściany biegł blat, do krojenia jedzenia i wisząca spiżarnia, a po przeciwległej stronie stała pancerna szafa, na mundur i zbroję. Całość dopełniało, położone z lewej strony kufer i łóżko, na którym spał znajomy mężczyzna, właściciel tego wszystkiego.

Ostrożnie, aby nie obudzić gospodarza, Jasper zakradł się do stolika.

-Syf, syf, syf, syf. - Komentował w myślach, przeglądając rozrzucone po nim drobiazgi codziennego użytku, jak gąbka, pióro z drapieżnego ptaka azszara czy brudna, miedziana łyżeczka. - Jego gwiazda, powinna być jednak warta ze sto szekli, trzyma ją w szafie?

Włamywacz podkradł się do opancerzonego mebla i wyłamał zamek. Jego oczom ukazał się płytowy napierśnik i skórzany mundur, ale odznaki nigdzie nie było.

-Czyli zostaje ta skrzynia. - Mruknął i spojrzał na nią z lekkim strachem. Czy odgłosy otwierania kłódki, która znajduje się przy łóżku, obudzą Wulfgara? Z drugiej strony, powrót do domu z pustymi rękami, oznaczałby, że za zaledwie tydzień skończą mu się środki do życia. - Ach! Raz się żyje. - Wyszeptał, podkradł się do kufra i zaczął majstrować przy zamku, niepewnie zerkając w stronę śpiącego mężczyzny. Po kilku minutach, opór ustąpił i Jasper mógł powoli otworzyć wieko. W środku znajdowało się parę ubrań cywilnych oraz to o czym myślał. Chwycił sporą, złotą gwiazdę w dłoń i już miał wstać kiedy.

-Co ty tu robisz? - Zabrzmiał potężny głos za jego plecami. Włamywacz, poczuł silny uścisk na swoim barku, po czym coś odrzuciło go w tym, pozbawiając równowagi.

-Ał, ał. - Dukał, próbując podnieść się z podłogi, ale czyjaś stopa, nadepnęła na jego klatkę piersiową, przyduszając do ziemi.

Złodziej podniósł wzrok. Wśród ciemności, rozświetlanej tylko bladym, światłem księżyca, dostrzegł generała Wulfgara, stojącego nad nim z rozeźloną miną.

-Po to tu przyszedłeś, bandyto? - Zapytał, o dziwo spokojnym tonem wojskowy, wskazując na odznakę w ręku Jaspera.

Jeśli ciekawią was dalsze losy Jaspera, zachęcam do odwiedzenia mojego Wattpada: <<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>

Jeśli macie dla mnie jakieś propozycje związane z rozwojem powieści, zachęcam do kontaktu ze mną w wiadomości prywatnej :)

Poczytaj Kinga. Nie dla samych horrorów i fabuły, ale dla stylu pisarskiego. Charakter lepiej pokazać zachowaniem, nie opisem: "Był odważny i dzielny". Wygląd tak samo, może spojrzał w witrynę sklepową i zobaczył pierwszy siwy włos w swoich włosach? Przedstawienie typu: "Miał około 17 lat, brązowe oczy i włosy", boli. Czy informacja o kolorze włosów była potrzebna w tym momencie? Nie lepiej wpleść to w rozmowę z inną postacią?

Niefortunnie oświetlał?

"Czy odgłosy otwierania kłódki, która znajduje się przy łóżku, obudzą Wulfgara?" Czy twój bohater w tej sytuacji pomyślałby tak? Nie byłoby to coś w stylu: "Byleby nie narobić hałasu, bo staruch się obudzi" Czy nawet proste: "Teraz cichutko..."

Poczytaj Kinga. Nie dla samych horrorów i fabuły, ale dla stylu pisarskiego. Charakter lepiej pokazać zachowaniem, nie opisem: "Był odważny i dzielny". Wygląd tak samo, może spojrzał w witrynę sklepową i zobaczył pierwszy siwy włos w swoich włosach? Przedstawienie typu: "Miał około 17 lat, brązowe oczy i włosy", boli. Czy informacja o kolorze włosów była potrzebna w tym momencie? Nie lepiej wpleść to w rozmowę z inną postacią?

 

Niefortunnie oświetlał?

 

"Czy odgłosy otwierania kłódki, która znajduje się przy łóżku, obudzą Wulfgara?" Czy twój bohater w tej sytuacji pomyślałby tak? Nie byłoby to coś w stylu: "Byleby nie narobić hałasu, bo staruch się obudzi" Czy nawet proste: "Teraz cichutko..."

Dziękuję za rady :)

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że mój styl i styl Stephena Kinga to zupełnie co innego. Niemniej jednak, uważam, że warto być w tej kwestii oryginalnym. Przedstawiam charakter swoich postaci opisem, a nie ich zachowaniem, ponieważ właśnie opisy najbardziej u mnie kuleją i muszę je ćwiczyć :D

Co do tego fragmentu z włamaniem. Faktycznie masz rację. Przeczytam to jeszcze raz i pomyślę.

Co prawda jedynie w początek się wczytałem, a resztę na szybko przeleciałem (nie będę więc oceniał samej fabuły, bo po jednym rozdziale jest ciężko tak czy inaczej), jednak masz ogromny problem z przecinkami - stawiasz je zdecydowanie za często, może nawet losowo. Masz też problem z dialogami, bo o tyle o ile się orientuje używa się ich trochę inaczej. Bazowo wiesz jak zaznaczyć dialog, jednak masz problem z poprawnym zapisem. Wbrew pozorom to bardzo przeszkadza w odbiorze. Dodatkowo jest też kilka błędów składniowych i takich tam. Wiadomo

Dłuższe wymiany zdań, a przynajmniej jedno, wyszły źle. Postaraj się dodawać jakieś wtrącenia w dialog, jakieś małe smaczki, mimikę postaci, drobne ruchy, coś co przełamuje ten nieprzyjemny ciąg wymiany zdania. Nawet głupie - powiedział - na końcu będzie przyjemne (oczywiście bez przesady). Coś co jakoś rozrusza ten tekst, co sprawi, że dialog nie będzie pustawy.

Najlepiej jakbyś znalazł jakąś uprzejmą osobę, która poprawi Twój tekst, a następnie wskaże błędy i wytłumaczy jak im zapobiec. Samemu można dojść do wielu rzeczy, jednak nic tak nie przyśpiesza pracy jak fachowa pomoc.

Na początek parę pytań. Ile lat piszesz? Ile czasu na to poświęcasz tygodniowo? Jak radzisz sobie z konstruktywną krytyką, a jak ze zwykłym hejtem? I teraz chyba najważniejsze pytanie jakie nasunęło mi się po przeczytaniu twojego tekstu. Ile zajmuje ci redagowanie tekstu, czy w ogóle to robisz, i jak bardzo dokładnie?
Przejdźmy do tekstu, patrząc na niego ogólnie. Wygląd tekstu jest równie ważny jak jego treść. Jak ktoś wyżej zauważył, dialogi. Konstrukcja dialogów jest nieprawidłowa. Popracuj nad samym stawianiem —, a nie zwykłego myślnika, bo to będzie pierwsza rzecz zmieniana na etapie redagowania.
Interpunkcja u ciebie leży. Totalna masakra. "Przed laty, żądał od własnej matki zwrotu pieniędzy, za operację kolana swojego brata." Przeczytaj to zdanie na głos dwa razy. Najpierw uwzględnij przecinki, które postawiłeś. Drugim razem przeczytaj bez nich. Jak jest lepiej? Postaraj się to wyczuć. Ja na początku tak sobie radziłem z interpunkcją. Oczywiście nie rozwiązuje to wszystkich problemów, ale na podstawowym poziomie powinno pomóc.
Teraz do tekstu. Znowu przytoczę zdanie wyróżnione na czerwono. Przed laty, żądał od własnej matki zwrotu pieniędzy, za operację kolana swojego brata. Pomijając problem przecinków, zbyt dużo niepotrzebnych słów wrzucasz do narracji. "Przed laty żądał od matki zwrotu pieniędzy za operację kolana brata." Ogranicz zaimki dzierżawcze. Takich zdań w twojej opowieści jest wiele. Nie rób idiotów z twoich czytelników. Pozwól im wyciągać wnioski z czytanego tekstu. Nawet tak banalne jak to, że jeśli gość żądał kasę od matki, to od swojej, i na operacją brata, bo jeśli żądał ich od SWOJEJ matki to czyj ma być brat? Rozumiesz o co mi chodzi?

Teraz wypunktuję niektóre rzeczy:
- "księżyc w pełni niefortunnie oświetlał" - Niefortunnie? Czyli pechowo czy nieudanie? Domyślam się, że chodziło ci o światło księżyca rażące strażnika, który przez to nie mógł zasnąć? "Księżyc w pełni nie pozwalał wartownikowi zasnąć", coś w ten deseń. Lub też bardziej enigmatycznie "Strażnik nie mógł zasnąć przez światło księżyca.". Nie są to jakieś cuda, ale chodzi mi o to, że sens zdania można zachować pisząc je na wiele sposobów.
- "Za prawym rogiem posiadłości rozległ się cichy, acz jak najbardziej słyszalny trzask." - No to trzask był cichy czy "jak najbardziej słyszalny"? Dygresja: "jak najbardziej słyszalny" to trzy słowa. "Głośny", "Donośny" to jedno. Wybierz mądrze. :> Wracając do cichego, lecz jak najbardziej słyszalnego trzasku. Zaprzeczasz sam sobie, a takie rzeczy wynikają najczęściej z nieczytania tekstu.

Jeszcze jeden przykład, bo nie mam zamiaru przebić ilością znaków twojego opowiadania. ;)
- A ty myślisz, że ja co jestem? Dobry aniołek stróż, który wyczarowuje szekle z powietrza? Nie, nie, nie. Ja też muszę zarabiać. Siedem dyszek za wszystko, albo spadaj. - Pierwsze zdanie, co to jest za smok? Nie jestem fanem zaczynania zdań od pojedynczych liter, to pierwsza rzecz. Drugą kwestią jest składnia tego zdania, a raczej jej brak. Niech to zdanie zapadnie ci w pamięć. Tak wyglądające i BRZMIĄCE (brzmienie tekstu jest bardzo ważne!) coś to twój największy wróg. Jeśli wpadniesz kiedyś na podobne to uciekaj czym prędzej od pióra, klawiatury i wróć za pięć minut.
Teraz mała rzecz, ale pamiętaj, że powieść składa się z wielu małych rzeczy. Gdy one się nagromadzą to wtedy nic ani nikt cię nie uratuje. Akcja opowieści dzieje się w czasach podobnych do uniwersum Gothica? (Tak, wyłapałem od razu. :>) Nie chcę być naprawdę czepialski, ale uwierz mi, że spotkasz większe marudy na drodze pisarza. "Dyszek". Który gość w czasach, jakie ustaliliśmy, powie "dyszek". Prosty przykład, słyszałeś takie kolokwializmy w gothicu? Nie sądzę. Dlatego proszę, zwracaj uwagi na takie małe głupotki. Są naprawdę ważne, a wyłapanie takich zawsze mnie cieszy jak cholera. :)
Napomknę tylko o tym, że tekst jest całkowicie pozbawiony tempa. Strasznie mdły. Zwrot akcji, gdzie generał przyłapuje rabusia, jest jedynym takim zabiegiem. Owszem, zwrot akcji potraktuj jako ogromną ironię z mojej strony.
Nie będę się więcej produkował. Czekam na twoją odpowiedź. :)

Krytykę przyjmuję do wiadomości i poprawiam błędy, które znalazł krytykujący, a hejt zwyczajnie olewam :D

Bardzo dziękuję za tak obszerną opinię, z pewnością się do niej zastosuję :)

Jeśli chodzi przedstawianie postaci opisami, to jest to książkowe samobójstwo. I to nie jest styl, tylko bardzo duży błąd.

Kurde, ja ostatnio mam mało czasu na pisanie, ale takie tematy jak ten, motywują mnie do działania. Twoje opowiadanie ma wiele błędów i jak już ktoś wspomniał wcześniej, sam styl w jakim piszesz, jest specyficzny (co nie znaczy, że zły). Zauważyłem, że gubisz się momentami w narracji, co wskazuje na to, że nie masz zrobionego planu pisania i zarysu całej fabuły. Pisanie 'co ślina na język przyniesie' jest złe, bo zazwyczaj to, co jest nieistotne, jest rozbudowane, a istotne rzeczy są traktowane po macoszemu. Ponadto, popracuj nad opisami. Jak już chcesz się bawić w 'tępe' ich umieszczanie, to chociaż rozbuduj je w ciekawy sposób. Ogólnie nie jest źle, podoba mi się, ale musisz dużo pracować nad pisaniem, żeby wyrobić w sobie zdrowe nawyki.

@EDIT; Ludzie, ale to nie jest książka, to jest opowiadanie...

Z pierwszego postu autora wynika, że to fragment powieści. Tak przeczytałem, a uwierz mi, że nie mam problemów z rozumieniem tekstu czytanego. ;)

Z pierwszego postu autora wynika, że to fragment powieści. Tak przeczytałem, a uwierz mi, że nie mam problemów z rozumieniem tekstu czytanego. 

Z nazwy tematu wynika, że jest to opowiadanie. Owszem, później nazwał swój tekst powieścią, ale biorąc pod uwagę formę tego co stworzył, myślę, że to zwykły błąd.

Hej.

Widziałem, że ktoś wrzucił tutaj swoją prozę, więc postanowiłem też się pochwalić :)

Pisarstwem zajmuję się od bardzo dawna, właściwie to zawsze było ono moją pasją. Co prawda, dysleksja często przeszkadza mi w realizowaniu się w tej dziedzinie, ale dzięki ćwiczeniom i pomocy życzliwych ludzi, nie mam już aż tak ogromnych problemów z ortografią (co najwyżej zgubię kilka przecinków, raz na jakiś czas)

Tekst, który przeczytacie, jest przeze mnie cały czas rozwijany i w przyszłości ujrzy światło lampy w Empiku, jako pełnoprawna książka fantasy :D

Bez zbędnego przedłużani zacznijmy.

OPIS:

Historia młodego złodzieja, żyjącego w stolicy Imperium Żelaznych Gór. Pewnego razu, zostaje on przyłapany na myszkowaniu po domu generała straży miejskiej i stracony na szubienicy. 
Zamiast znaleźć się w zaświatach, budzi się w ciemnym grobowcu, a nad nim nachyla się tajemnicza, odziana w czerń dziewczyna.

ROZDZIAŁ 1

"Złodziej z Murowanego Jaru"

Była północ, księżyc w pełni niefortunnie oświetlał posterunek strażnika budynku, próbującego się zdrzemnąć. Budynek ten, był właściwie wielkim domem, zamieszkałym przez bogatego handlarza bronią, Jorgena. Ludziska w mieście powiadają, że z tego kupczyka dobry handlarz, ale kiepski człowiek i w sumie sporo w tym racji. Nigdy nie widziano go, niosącego bezinteresowną pomoc, nawet własnej rodzinie. Przed laty, żądał od własnej matki zwrotu pieniędzy, za operację kolana swojego brata. I właśnie dziś, karma miała do niego wrócić. Za prawym rogiem posiadłości rozległ się cichy, acz jak najbardziej słyszalny trzask.

-Kto tam jest?! - zapytał głośno wartownik, lecz odpowiedziała mu jedynie cisza.

TRZASK! Dźwięk powtórzył się, teraz znacznie głośniej.

-Cholerne bachory od Zurisa, znowu robią sobie ze mnie jaja. Jak je znajdę, marny ich los - mruknął stróż i niepewnym krokiem, odsunął się od wejściowych wrót, udając się w stronę źródła dziwnego dźwięku. -Chodźcie dzieciaczki, chodźcie. Tak was spiorę po d*pach, że wam oczy wyj...

TRZASK! Nadlatujący kamień, uderzył go prosto w tył głowy, pozbawiając nieszczęśnika świadomości. W tym samym czasie, zakapturzona postać wyłoniła się z zaułka, między przecinającymi się uliczkami i szybkim krokiem podeszła do drzwi. Kucnęła przy zamku, majstrując w nim przez chwilę igłą. Po chwili jednak odsunęła się i ostrożnie weszła do środka, zdejmując kaptur. Spod nakrycia głowy wyłoniła się twarz młodego, maksymalnie siedemnastoletniego chłopaka. Miał ciemne, brązowe włosy średniej długości i piwne oczy, a na jego twarzy malował się cwaniacki, bezczelny uśmiech. Hol, w którym się znalazł był naprawdę duży. Wielkie, szkarłatne kolumny, łączyły drewnianą podłogę z sufitem pokrytym ładnymi płaskorzeźbami kobiecych sylwetek, a na ziemi leżał czerwony dywan, prowadzący do sześciu pomieszczeń. Intruz doskonale wiedział, jakie zadanie spełnia każde z nich, przygotowywał się do tej akcji od bardzo dawna. Dwa pierwsze po lewej, to pokoje gościnne, trzeci, to korytarz prowadzący do sypialni właściciela, pierwszy z prawej to kuchnia, drugi, łazienka, a trzeci to magazyn z towarami, dokładnie to czego szukał. Przemknął się zwinnie między filarami i wyłamując zamek w dębowych drzwiach przy wejściu do celu, dostał się do środka. Wszystko, co się tam znajdowało miało kosmiczną wartość. Włócznie, miecze, tarcze, topory bojowe i te do rąbania drewna. Było jednak tego zbyt dużo, aby unieść mógł to drobny człowieczek. Złodziej podszedł więc do małego stolika pośrodku, a jego piwne oczy zaświeciły w chciwym blasku. Leżały tam ozdobne, wysadzane rubinami sztylety i koziki, niektóre zrobione z czystego srebra, inne, z pozłacaną rękojeścią. Takie rarytasy, przeważnie służyły do otwierania listów bogatych szlachciców, albo jako ozdoba, którą dopina się do pasa. Tym razem jednak, miały pozwolić przeżyć kolejne tygodnie młodemu złodziejowi, który już pakował je do skórzanego worka. Włamywacz wyszedł ostrożnie i niesamowicie cicho przedostał się do drzwi wejściowych. Minął nieprzytomnego strażnika i zniknął w mroku nocy.

*

-Chyba sobie żartujesz Clint! - wykrzyczał brązowowłosy chłopak. Było koło południa, a on stał, ubrany w skórzaną tunikę, przed czymś w rodzaju imitacji straganu, za opuszczoną szopą. Za ladą, siedział dobrze zbudowany mężczyzna, w bawełnianej koszuli bez ramion. Miał może z czterdzieści lat, ale na jego głowie zagościła na stałe siwizna.

-Nie pogrywaj ze mną Jasper, siedemdziesiąt szekli to dobra cena, za wszystko co mi przyniosłeś. - odparł handlarz.

-Tyle, to ten idiota liczył sobie za sztukę. Chcę trzecią część ich realnej wartości!

-A ty myślisz, że ja co jestem? Dobry aniołek stróż, który wyczarowuje szekle z powietrza? Nie, nie, nie. Ja też muszę zarabiać. Siedem dyszek za wszystko, albo spadaj.

-Niech cię, ty wyzyskiwaczu uczciwie pracujących złodziei! Dawaj kasę, a ja poważnie pomyślę, nad zmianą przemytnika.

-Haha! Ciekawe, czy ktokolwiek dałby ci za to więcej niż ja. Bierz i wynoś się w końcu.

Jasper powoli oddalił się wąską ścieżką. Siedemdziesiąt szekli, to zaledwie tydzień jako takiego życia. Clinta stać było na więcej, o tym wiedział każdy, ale to handlarz dyktuje warunki, a ten faktycznie daje najlepsze ceny.

-Jasper! Jasper! - Młody, może dwunastoletni chłopak, o krótkich, blond włosach i pulchnej twarzy, biegł w kierunku włamywacza.

-Bill! - Odkrzyknął.

-Jasper! Znowu mówią okropne rzeczy, na rynku. Podobno ktoś okradł pana Jorgena.

-Naprawdę? To bardzo kiepska wiadomość, szkoda człowieka.

-Prawda? Złodziej ma jednak zostać szybko złapany, na bank go złapią.

-Oczywiście. Co by było, gdyby każdy mógł sobie przywłaszczać cudze rzeczy? To nie jest sprawiedliwe. - Odparł szatyn, przewracając lekko oczami.

-Haha! Prawda? Może wpadniesz do nas na obiad? Mama piecze kurczaka!

-Wybacz, ale wątpię czy twoja matka, zgodziłaby się na obecność chłopaka ze slumsów w jej domu. Poza tym, znów udało mi się trochę zarobić, na tej farmie, o której ci opowiadałem.

-Tej blisko miasta? Cóż, powodzenia, ja muszę wracać, przybiegłem tylko przekazać zaproszenie.

-Trzymaj się młody i uważaj na siebie!

Chłopak szybko pobiegł w przeciwną stronę, a Jasper ruszył w losowym kierunku. Bill, był dzieckiem bogatego mieszczanina, nigdy w życiu, nic mu nie brakowało. Raz, wpadł w poważne tarapaty. Zabłądził wieczorem w dzielnicy slumsów i trafił na grupę handlarzy żywym towarem, planowali go porwać dla okupu i udałoby im się to, gdyby nie Jasper i jego niesamowicie celne strzały z procy. Od tej pory, chłopacy zaprzyjaźnili się, a Bill wielokrotnie jeszcze pojawiał się na tej nieprzyjemnej ulicy w dzień, tylko po to, aby spotkać się i porozmawiać, ze swoim wybawcą.

-Naprawdę dobre dziecko, czemu się ze mną zadaje? - Pomyślał apasz.

-Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan! - zabrzmiał głos herolda, stojącego na szubienicy pośrodku placu, a Jasper zatrzymał się. W zadumie nie zauważył, że skręcił w stronę centrum. -Wygłaszam orędzie. W związku z rosnącą ilością włamań i kradzieży, straż królewska stanie na straży domów szlacheckich. Od teraz, jeśli ktokolwiek zostanie przyłapany na kradzieży, będzie powieszony bez procesu. Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan!

-Powieszony bez procesu? I oni myślą, że ja się przestraszę? - Mruknął Jasper sam do siebie i już miał zawrócić, kiedy jego uwagę przykuło coś ciekawego. Brodaty, potężny strażnik miejski, w ciężkiej zbroi z gwiazdą generała na ramieniu, zbierał się w kierunku dzielnicy koszarowej. Ktoś taki, sprawiał wrażenie człowieka, który może mieć wiele cennych rzeczy w domu, zatem każdy, rozsądny włamywacz, któremu kiepsko zapłacono za ostatnią pracę, powinien się nim zainteresować. Nie inaczej było z Jasperem. Chłopak od razu zaczął go śledzić.

Szli stosunkowo krótko, gdyż ulica wojskowa, nie była specjalnie oddalona od rynku.

-A więc tu mieszkasz? Warto zapamiętać. - pomyślał złodziej, kiedy dotarli do niezbyt imponującego, aczkolwiek naprawdę ładnego domostwa. Była to standardowa, jednopiętrowa kwatera, w jakich to mieszkali wysoko postawieni żołnierze i jakich pełno w tej okolicy.

-Generał A.Wulfgar. - Chłopak przeczytał napis na tabliczce, przybitej do drzwi udając, że opiera się o ścianę. - Nocą zapewne, będzie tu straż, a biorąc pod uwagę odległości między domami, rozproszenie wszystkich czujek naraz może być kłopotliwe.

Jasper zrobił jeszcze kółko, wokół domu, rozglądając się tak, jakby zwiedzał po prostu okolicę. Do środka, można było się dostać, przez trzy okna, rozmieszczone na każdej ze ścian, przy czym to tylne, było chyba najmniej ryzykowne, gdyż wychodziło na ulicę zamieszkałą przez mieszczaństwo.

-Z tej strony, powinno być spokojnie, teren działa na moją korzyść. Dom stoi na niewielkim pagórku, rośnie tu kilka drzewek, nie powinienem mieć kłopotów z dostaniem się do środka.

*

Zapadła ciemna noc. Na ulicach, chodzili już tylko strażnicy, w zaułkach tajemni kochankowie spędzali miłe chwile, a złodzieje budzili się z dziennego otumanienia i zaczynali swoją pracę. Po dzielnicy koszarowej, gęste patrole szeregowych strażników, maszerowały w równym rytmie, ale Jasper ominął ich i przeciskając się, przez boczne alejki wyszedł na ulicę Kupiecką, tą samą, która sąsiaduje z kwaterami oficerskimi.

-Czternasty budynek, od południowego wejścia, to będzie tutaj. - Mruknął, przeskoczył przez płot stojący przy jednym z domów i wspiął się na pagórek. Miedzy drzewami był prawie niewidoczny. Jak można było się spodziewać, okno mieszkania, do którego zmierzał, pozostawało szczelnie zamknięte.

Wyciągnąwszy igłę z kieszeni, złodziejaszek wsunął ją między framugi i w ciągu kilku sekund, podważył zatrzask. Znalazłszy się w środku, mógł dokładnie ogarnąć całe wnętrze. W prawym rogu, najbliżej tylnego okna, znajdował się stolik, wzdłuż połowy lewej ściany biegł blat, do krojenia jedzenia i wisząca spiżarnia, a po przeciwległej stronie stała pancerna szafa, na mundur i zbroję. Całość dopełniało, położone z lewej strony kufer i łóżko, na którym spał znajomy mężczyzna, właściciel tego wszystkiego.

Ostrożnie, aby nie obudzić gospodarza, Jasper zakradł się do stolika.

-Syf, syf, syf, syf. - Komentował w myślach, przeglądając rozrzucone po nim drobiazgi codziennego użytku, jak gąbka, pióro z drapieżnego ptaka azszara czy brudna, miedziana łyżeczka. - Jego gwiazda, powinna być jednak warta ze sto szekli, trzyma ją w szafie?

Włamywacz podkradł się do opancerzonego mebla i wyłamał zamek. Jego oczom ukazał się płytowy napierśnik i skórzany mundur, ale odznaki nigdzie nie było.

-Czyli zostaje ta skrzynia. - Mruknął i spojrzał na nią z lekkim strachem. Czy odgłosy otwierania kłódki, która znajduje się przy łóżku, obudzą Wulfgara? Z drugiej strony, powrót do domu z pustymi rękami, oznaczałby, że za zaledwie tydzień skończą mu się środki do życia. - Ach! Raz się żyje. - Wyszeptał, podkradł się do kufra i zaczął majstrować przy zamku, niepewnie zerkając w stronę śpiącego mężczyzny. Po kilku minutach, opór ustąpił i Jasper mógł powoli otworzyć wieko. W środku znajdowało się parę ubrań cywilnych oraz to o czym myślał. Chwycił sporą, złotą gwiazdę w dłoń i już miał wstać kiedy.

-Co ty tu robisz? - Zabrzmiał potężny głos za jego plecami. Włamywacz, poczuł silny uścisk na swoim barku, po czym coś odrzuciło go w tym, pozbawiając równowagi.

-Ał, ał. - Dukał, próbując podnieść się z podłogi, ale czyjaś stopa, nadepnęła na jego klatkę piersiową, przyduszając do ziemi.

Złodziej podniósł wzrok. Wśród ciemności, rozświetlanej tylko bladym, światłem księżyca, dostrzegł generała Wulfgara, stojącego nad nim z rozeźloną miną.

-Po to tu przyszedłeś, bandyto? - Zapytał, o dziwo spokojnym tonem wojskowy, wskazując na odznakę w ręku Jaspera.

Jeśli ciekawią was dalsze losy Jaspera, zachęcam do odwiedzenia mojego Wattpada: <<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>

Jeśli macie dla mnie jakieś propozycje związane z rozwojem powieści, zachęcam do kontaktu ze mną w wiadomości prywatnej :)