Od zera do bohatera... czyli o podróży przez gry MMORPG!
Od zera do bohatera... czyli o podróży przez gry MMORPG!
Siedząc na kanapie, leniwie obserwując sytuację za oknem i popijając świeżą kawusię, zacząłem rozmyślać o świecie MMORPG i o tym, jak duży progres tych gier przeżyłem. Postanowiłem stworzyć felieton na podstawie osobistych doświadczeń oraz spostrzeżeń, dotyczących sposobu w jaki rozwija się świat sieciówek, a także postaram się odpowiedzieć na dwa zasadnicze pytania: Co będzie dalej? Dokąd to wszystko zmierza?
Kwadratowy świat, a jednak wciąż taki piękny...
Zacznijmy od tego, że pierwszą grą MMORPG, która wpadła w moje ręce była znana na całym świecie i wbrew pozorom wciąż oblegana, lubiana, a czasem nawet wielbiona... Tibia. Na przestrzeni czasu spoglądam na nią z przymrużeniem oka, ale nie wstydzę się tego, że w bardzo młodym wieku spędzałem przy produkcie firmy CipSoft ogromną ilość godzin. Kwadrat bijący drugi kwadrat, to było coś! Nie wymagałem wtedy od tego tworu cudownej grafiki czy rozbudowanego interfejsu, wystarczył mi świat, w którym mogłem wraz z przyjaciółmi przemierzać mapę i poczuć ten niepowtarzalny klimat. Czasy jednak się zmieniają, technologia idzie do przodu, a Tibia wreszcie odchodzi do lamusa. Przyznaję, że nastają momenty, w których pragnę wrócić do kwadratowego świata, dlatego czasem odkopuję tę grę i bawię się przez godzinkę lub więcej, w zależności od tego na ile pozwala mi na to czas. Dzieje się to jednak naprawdę sporadycznie, co wcale nie oznacza, że Tibia straciła swój urok, choć trzeba przyznać, że zdecydowanie nie jest tym samym MMORPG, co kiedyś, za dawnych lat. Pogodziłem się już z utratą gry, która jako jedna z nielicznych potrafiła utrzymać mnie u swojego boku na tak długo.
Coś jakby na wzór średniowiecza...
O ile mnie pamięć nie myli, po opuszczeniu świata Tibii, zabrałem się za grę o równie znanej nazwie - RuneScape. To było zupełnie inne doświadczenie. Lepsza (podobno) grafika, więcej możliwości, brak kwadratowych przeciwników i interakcja, która stała na wysokim poziomie. Teraz, bez obrazy, nie tknąłbym tej gry nawet kijem, nie zważając na to, że wciąż jest luksusowym tytułem dla wielu graczy. Nie rozumiem, co fascynowało mnie w tej grze. Czy polegało to na tym, że moi znajomi uwielbiali to MMORPG czy może rzeczywiście mnie też w jakimś stopniu urzekło? Stawiam bardziej na to pierwsze, jakkolwiek idiotycznie to nie zabrzmi. Mam nadzieję, że ostre słowa nie zadziałają na niektórych czytelników w sposób dołujący, po prostu nie potrafię pojąć, dlaczego ta gra tak bardzo mnie do siebie przyciągnęła. Jedno jest pewne: Wtedy to było coś. Możliwe, że obecna generacja MMO zwyczajnie wyparła RuneScape z mojej głowy, a może po prostu jestem ignorantem i nie dostrzegam piękna tego tworu, kto wie. W każdym razie, jak już wspomniałem, nie wracałem do tej gry i w najbliższej przyszłości nie zamierzam tego robić.
Skacz i nie daj się złapać!
Wszyscy, dosłownie wszyscy z mojego otoczenia grali w tę grę i ja też spędziłem przy niej ogromną ilość czasu, niemal porównywalną do tej, którą przeznaczyłem na Tibię. Mowa tutaj o grze Conquer Online. Czego ja w tym MMORPG nie przeżyłem, tego nie da się opisać. Cudowna grafika, wspaniałe efekty specjalne i ta mnogość profesji, coś wspaniałego! Oczywiście nie twierdzę, że zacząłem grać w ten produkt zaraz po RuneScape, bo zwyczajnie nie jestem w stanie spamiętać wszystkich tytułów, które miałem zaszczyt wypróbować, ale Conquer jest zdecydowanie tworem, na który warto zwrócić uwagę (nawet obecnie) i przy którym przesiedziałem niejeden wieczór. Grałem chyba każdą możliwą postacią, ta gra naprawdę posiadała klimat, który przyciągał, trzymał w swoich sidłach i za nic nie chciał wypuścić. Samotna rozgrywka nie miała jednak sensu na dłuższą metę, przynajmniej w moim przypadku, bo gra zaczynała się nudzić, a ja chciałem spróbować wreszcie czegoś nowego. Żaden produkt wówczas nie przypadł mi do gustu tak bardzo, jak Conquer, choć z pewnością starałem się znaleźć MMORPG dorównujące chociażby Tibii, która potrafiła tak bardzo mnie zniewolić. W końcu odłożyłem sieciówkę od TQ Digital Entertainment i zabrałem się za dalsze poszukiwania.
Perfekcyjny Świat
Jak się zapewne domyślacie, kolejnym tytułem był świat idealny, czyli mówiąc prościej: Perfect World. I rzeczywiście, dla mnie ta gra była czystym uosobieniem perfekcyjności. Zapadła w mojej pamięci na długo, nawet teraz lubię od czasu do czasu ją włączyć, zanurzając się w piękno otaczającego krajobrazu. To właśnie Perfect World uświadomił mi, jak wielką przemianę przechodzi rynek MMORPG, a przynajmniej rynek, który dotychczas nie był mi tak szeroko znany. Możliwe, że już wcześniej powstawały gry tego typu, ale ja doznałem olśnienia dopiero po zagraniu w ten właśnie produkt. Już nie było brzydkich map, nieładnych konturów i nieostrego światła. Aspekty wizualne mogłem określić mianem idealnych. Chyba na tym miał polegać zabieg przeprowadzony przez firmę wydającą tę grę. Moim zdaniem efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania, a przynajmniej wtedy byłem o tym święcie przekonany. Udało mi się nawet namówić przyjaciółkę na wspólną rozgrywkę. Dziewczyna zatraciła się w tym świecie niemal bardziej ode mnie. Nie żałuję ani minuty spędzonej w tej grze, bo wierzę, że była tego warta. Musimy jednak pamiętać, że tu nie chodzi tylko o grafikę i wygląd zewnętrzny, bo sama mechanika oraz sposób, w jaki gra wciąż się rozwija przykuł moją uwagę na tyle, że pytałem sam siebie: Czy znajdę jeszcze tytuł, który przebije Perfect World? Tytuł, który mógłbym tak bardzo pokochać?
Dlaczego wszystkie gry wyglądają tak samo?
Po zakończeniu przygody z grą Perfect World, długo nie mogłem znaleźć odpowiedniego dla siebie tytułu. Wszystkie wydawały mi się identyczne, powielające ten sam schemat i mechanikę. W żadnej nie mogłem odnaleźć iskry, tej wyjątkowej rzeczy, którą zazwyczaj dostrzegałem w tytułach. Przekopałem chyba wszelkie możliwe produkty, ale naprawdę nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Próbowałem swoich sił w Lineage II i choć całkiem długo pozostałem w świecie stworzonym przez firmę NCsoft, to jednak w końcu rozgrywka mi się znudziła. Podobnie było z innymi tworami, czasem coś zatrzymało mnie na dłużej, ale wreszcie puszczało i znowu szukałem dalej. Czułem, że chyba nie znajdę niczego interesującego. Pozostało mieć nadzieję, że nowo zapowiadane gry przyniosą powiew świeżości na rynku MMO, a zbliżające się premiery dynamicznych produktów, w których to gracz za pomocą klawiatury decyduje o niemal każdym ruchu postaci, wywoływały u mnie dreszcze. I wtedy znalazłem tytuł, na który z utęsknieniem czekałem.
Światełko na końcu tunelu...
Continent of the Ninth (C9 Online) był moim zbawieniem, nadzieją na lepsze jutro, na to, że dotychczasowy sposób postrzegania MMORPG zmieni się nie do poznania. Z ogromnym zaciekawieniem oczekiwałem tego tytułu, a kiedy wreszcie był ogólnodostępny, mogłem zatopić w nim swoje szpony. I nie zawiodłem się. Tu już nie chodziło o grafikę czy ogólną szopkę, jaka wytworzyła się wokół tej gry. Ja po prostu musiałem sprawdzić na własnej skórze, czy warto było tak długo czekać. Nie chciałem słyszeć o innych produktach typu non-target, choć przed C9 Online powstało ich już kilka. Ten tytuł był moją pierwszą zabawą tego typu, a przynajmniej pierwszą, która pozwoliła mi całkowicie oddać się przyjemności płynącej z grania. Oczywiście nic nie może trwać wiecznie, więc mimo innowacyjnych rozwiązań, nawet Continent of the Ninth musiał wreszcie odejść. Bawiłem się również przy takich tytułach jak Dragon Nest, Vindictus czy, w późniejszym czasie, przy słynnym produkcie TERA Online. Po prostu wciągnął mnie ten rodzaj rozgrywki. Dziwne jednak jest to, że zacząłem tęsknić za standardowym podejściem do MMORPG. Mogę wręcz stwierdzić, że mnie to zaskoczyło, bo nie sądziłem, że nadejdzie taki czas.
Gry MOBA, a jakżeby inaczej!
Następnym etapem w mojej karierze były gry MOBA. Może jest to dosyć niecodzienna kolejność, ale tak właśnie było. League of Legends do dzisiaj zajmuje honorowe miejsce na moim pulpicie i bardzo często po niego sięgam, chociażby ze względu na to, że część moich znajomych z przyjemnością oddaje się oferowanej im rozgrywce i podobnie jak ja, wpadli w sidła Riot Games. Owocuje to oczywiście tym, że mam z kim grać, a nudne wieczory, kiedy nie mam możliwości opuszczenia czterech ścian, stają się ciekawsze, bo spędzane nie tylko przy wyśmienicie skonstruowanej grze, ale też w towarzystwie najbliższych. Lubię MMORPG skupiające się na rozgrywce drużynowej, a League of Legends zdecydowanie jest takim tytułem, podobnie zresztą jak każde inne gry MOBA. Nie wiem czy zauważyliście pewną zależność, ale dla tych, którzy niestety nadal nie dostrzegają tego, czego dowodzą te wszystkie historie, napisałem kolejny akapit. Zerknijcie niżej.
Morał tej bajki jest krótki i niektórym znany...
Z tytułu na tytuł coraz bardziej poszukiwałem idealnej gry. Takiej, która spełniałaby wszystkie moje oczekiwania, zarówno pod względem graficznym, jak i mechanicznym. Czy to presja społeczeństwa i coraz większy wybór wywoływały te dziwne zachowania? Bo przecież wcześniej nie potrzebowałem tego wszystkiego. Zastanówcie się, czy macie podobnie. Tibia nie była perfekcyjna, posiadała mnóstwo wad i niedociągnięć, a jednak to właśnie od niej nie chciałem odejść. Wciąż do niej wracam. Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Zastanawia mnie jednak coś bardziej intrygującego. Mimo napływających ze wszystkich stron świata tytułów, które przekrzykują się w nowościach i udogodnieniach dla graczy, my nadal szukamy czegoś lepszego. W końcu znajdujemy wymarzony tytuł, ale i tak zostawiamy go na pastwę losu, kiedy inny produkt nas zainteresuje. Naturalną cechą człowieka jest poszukiwanie nowych wrażeń, aczkolwiek czy w takim razie możemy jednoznacznie stwierdzić, że rozwój gier MMORPG idzie w dobrym kierunku? Skoro nadal będziemy potrzebować czegoś lepszego, doskonalszego. Zaczynamy wymagać od twórców niemożliwego, chcąc by spełnili wszystkie nasze zachcianki. Tibia ciągle siedzi w mojej głowie. Co było w niej takiego, że przyciągnęła miliony? Jest bezapelacyjnie legendarnym MMO, ale jednak... nie wracamy do niej. Przynajmniej ja nie wracam, nie na stałe, wyłącznie tymczasowo. A później znów ją odrzucam, bo przecież rynek oferuje setki potencjalnie lepszych tytułów. Może rzeczywiście piękno tkwi w prostocie? Dowodem jest nie tylko Tibia, ale też drugi "kwadratowy" fenomen - Minecraft. A może tym nowoczesnym produktom po prostu brakuje duszy i serca, które twórcy powinni wkładać w tworzenie gier, podczas gdy powstają one mechanicznie, byleby zadowolić oko klienta? Zostawiam Was z tym problemem, niech każdy zrobi własny rachunek sumienia i pomyśli nad tym, czego tak naprawdę szuka w grach MMORPG.