Recenzujemy... Diablo 3
Eee? Diablo 3? Really? Niektórzy mogą być oczywiście oburzeni, że recenzujemy grę, która nie jest MMORPG’iem (chociaż Wy uznaliście to za MMORPG’a – mam przypomnieć ankietę?), ale wiecie co? Na pewno jest tutaj więcej z MMO niż w grach MOBA, albo MMOFPS’ach, a o to właśnie chodzi. Chociaż nie ukrywam, że (obecny) sezon ogórkowy również ma tu jakieś znaczenie...
Zapraszam.
15 maja 2012 w statystycznym Empiku gdzieś tam w Polsce
- Dzień Dobry
- Dzień Dobry
- Chciałem kupić Diablo 3…
- Niestety, nie ma.
- Jak to? Przecież dzisiaj dzień premiery.
- Owszem, ale cały nakład został wykupiony.
Taka sytuacja spotkała pewnie wielu graczy, którzy chcieli kupić diabeełka w jego dniu premiery. Musicie przyznać, że hype na Diablo 3 przybrał u nas niewyobrażalne rozmiary. Każdy chciał zagrać w następcę legendarnego hack’n’slasha, każdy chciał zobaczyć, czy Blizzard poradził sobie z presją i oczekiwaniami milionów graczy na całym świecie, dla których D2 było przecież prekursorem, ale przede wszystkim wyznacznikiem kultowości i grywalnosci. To właśnie od niego swoją przygodę z grami wideo rozpoczęło wielu gówniarzy, którzy teraz, po 12 latach, będąc dorosłymi, poważnymi facetami z pracą, domem, niekiedy z dziećmi wróciło do sklepów (pirackie wersje były nieopłacalne, każdy wie dlaczego), aby znowu poczuć to „zło”.
Udało się? Nie do końca.
- Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
- Ale ja tylko moczę stopy.
Do Diablo 3 podchodziłem dwukrotnie. Najpierw zaraz po premierze (jeszcze na koncie kolegi), gdzie ledwo zahaczyłem o „Piekło”, a były to czasy trudne, bo ostatni poziom trudności był praktycznie nie do przejścia – wiadomo, kwestia przedmiotów i krótkiego stażu na rynku. Moja kolejna przygoda miała już miejsce długie miesiące po, już na własnym accouncie, bo chciałem sprawdzić osobiście, jak prezentuje się end-game w D3, o ile można w ogóle to tak nazwać. Wydałem nieco ponad 130 zł… i trochę teraz żałuję, choć doskonale zdawałem sobie sprawę z krążących opinii, które – mówiąc krótko – nie były zbyt pozytywne.
Coś jednak wyjaśnijmy. To wciąż dobry, bardzo dobry hack’n’slash, ale paradoksalnie słowo „dobry” w odniesieniu do Blizzarda, który słynie nie z dobrych, ale wybitnych gier brzmi jakoś niemrawo. Pomijając, zabawa jest miła, absorbująca, nie czujemy (na początku) znużenia, pchamy się do przodu, chcemy szukać, zbierać, eksplorować, walczyć z „mocarnymi” („Cóż za mocarny przeciwnik” – oj nasłuchałem się tego, chyba nawet za często) bossami i zdobywać coraz to lepsze przedmioty. Polonizacja stoi na najwyższym poziomie, dubbing również, nawet fabuła, która powinna przecież być nijaka, ckliwa i przesadzona epickością… interesuje, a byłby to przecież pierwszy raz, kiedy historia w grach hack’n’slash nie jest tylko nic nieznaczącym ozdobnikiem. Ale my cały czas mówimy o rzeczach drugorzędnych, bo esencją, nie, podstawą dobrego h’n’s jest mordobicie, rąbanka, anihilacja, rzeź niewiniątek, no i przede wszystkim tzw. ZBIERACTWO, bo o to przecież chodzi, aby zdobywać coraz to lepsze przedmioty i rąbąć jeszcze szybciej, jeszcze mocniej i jeszcze efektywniej.
Nudno
To wszystko znudziło mi się gdzieś w okolicach połowy Hella, a początku Inferno, gdzie straciłem ten swój „diabelski” zapał. Choć grałem dalej, przecież end-game był cały czas przede mną, ale to już chyba zasługa Auction House’a, który jest jednocześnie błogosławieństwem oraz przekleństwem tej gry. Błogosławieństwiem dlatego, że bez niego i przedmiotów od innych graczy możemy na Inferno co najwyżej – przepraszam za kolokwializm – possać. Nic tam nie zdziałamy na itemkach z dropa, jeśli za głupie półtora miliona (dosłownie) uzbroimy się w sklepiku… 20-krotnie lepiej i z palcem w dupie będziemy jechać na MP2-3. Tak było w moim wypadku, gdy z marnego 9k DPS’a wyciągnąłem na Szamanie… 53k. A to nie koniec, bo mogło to być równie dobrze 153 tysiące, tylko, że za odpowiednią opłatą, ale to również nie problem, bo na Allegro za głupie 8,99 zł można sobie kupić paczkę 100 milionów i zaoszczedzić tym sposodem dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugie godziny farmienia i zbierania złota. Albo inaczej: od razu połakomić się na najlepszy set dla swojej klasy za 35 złotych, mieć wszystko w czterech literach i szpanować przed koleżkami epickim wyposażeniem, które w pocie czoła wypracowaliśmy. Oszustwo? Zwijcie sobie to jak chcecie, ale dla mnie, jak i mojej urażonej dumy (i satysfakcji), że nie zdobyłem tych przedmiotów osobiście, nie będzie to jakiś wielki cios. Dla setek innych klientów – rzut okiem na popularność aukcji - również.
Ale to dokładnie funkcjonuje?
Upierdliwy grind za złotem i gearem, który jest pusty, bezcelowy, niesatysfakcjonujący i... i niepotrzebny, bo nic nowego do zabicia nie ma, a jedynie szybsze ubijanie tego, co juz sie wykonczylo zadnej satysfakcji nie przynosi.
Nic dodać, nic ująć. Tak właśnie wygląda końcowa rozgrywka w Diablo 3, która polega na mozolnym, pozbawionym sensu wbijaniu kolejnych Paragon Leveli (każdy taki poziom daje 3% do złota i 3% do znalezienia magicznych przedmiotów). Wymiękłem przy 6-tym mistrzowskim, kiedy po raz enty wszedłem do Pól Niedoli, aby wybić wszystko, co się tam rusza. Żadnej nowości, żadnego zaskoczenia.
A to nie jedyna rzecz, która mnie w Diablo 3 wkurza.
Wkurza mnie brak Skill Tree, jak to miało miejsce w Diablo 2, wkurza mnie brak „rozdawalnych” statystyk, monotematyczność buildów, które w żaden sposób nie różnią się od siebie (spotkaliście end-game’owego WD, który nie używałby Fire Bats albo Miśków na main?), wkurza mnie nieobecność zwojów do identyfikacji przedmiotów, wkurza kulawe PvP robiące za ozdobnik, wkurza mnie obecna itemizacja, która sprawia, że białych rzeczy w ogóle nie podnosimy, nie mówiąc o złotych/żółtych, bo po co, jeśli szukamy tak naprawdę tylko tych legendarnych, wkurza brak kary za śmierć (nie licząc spadku durability), wkurza ekwipunek oraz to, że każdy przedmiot zajmuje maksymalnie dwie "krateczki". Wkurza mnie nawet grafika, która jest jakaś misiowata i nazbyt zalatuje mi WoW’em. Wolałem już chyba oprawę z tego „pierwszego” Diablo 3, które wylądowało później w koszu, chociaż i obecnemu nie można zarzucić estetyki i niezłych efektów.
Diablo 3 w pierwotnej wersji z 2005 roku
Tym to śmieszniejsze, że wszystkie te braki (sockety, linki, specjalne orby do łączenia, identyfikowania, numerowania, upgrade’owania, downgrade’owania, gdzie każdy przedmiot, nawet ten biały miał jakiś sens, bo można było z niego zrobić najlepszą itemkę w grze) wypełnia… Path of Exile. Aż dziwne, że gdzieś na końcu świata, 18-osobowa grupka zapaleńców stworzyła w cztery lata prawdziwego następcę Diablo 3 i to za totalną darmochę, choć Blizzard przy swoim potencjale potrzebował do tego ponad dekady oraz dziesiątków milionów dolarów. To jest dopiero prawdziwy powód do wstydu, bo przekonujemy się, że to nie kasa gra główną rolę, ale kreatywność producentów. Jay’u Wilsonie – Shame on You (i obyś tylko nie spieprzył tak Titana, do którego Cię oddelegowano).
Zamykając ten niewesoły rozdział dla Blizzarda, przejdźmy może od razu do oceny. A jest to…
3/6
[Krótka recenzja dla osób, które nie czytają całości, tylko bazują na tytule newsa i ocenie]
Szukacie hack’n’slasha z krwi i kości? Wybierzcie Path of Exile, nie Diablo 3.
[Koniec krótkiej recenzji]
Co prawda nadal uważam, że Diablo 3 nie jest wart swojej obecnej ceny (120-160 złotych), ale pierwsze 20-25 godzin dawało sporo frajdy, co ze znakomitą polonizacja, jeszcze lepszym dubbingiem, muzyką oraz estetyką wykonania poszczególnych elementów zasługuje na plusiki. Reszta, wiadomo – na minus. Szkoda, bo to pierwsza gra Blizzarda, o której możemy powiedzieć zaledwie „przyzwoita”.
Nadzieja umiera jednak ostatnia, więc i tutaj jest jakaś szansa na poprawę. Tym większa, że Diablo 2 równeż było niegrywalne przez pierwsze 2-3 lata istnienia, dopiero późniejsze patche, poprawki, patche, poprawki sprawiły, że stał się to tytuł wręcz kultowy. Chciałbym to samo powiedzieć o D3 za jakiś czas.
Recenzował guru
Strona gry: eu.battle.net/d3/pl/