Tibia czy nie Tibia? Moje (guru) TOP10 ulubionych gierek MMO

Dodany przez guru ponad 11 lat temu
52 18345
Tibia czy nie Tibia? Moje (guru) TOP10 ulubionych gierek MMO

Moja lista… jest taka jak każdy widzi. Pełna wspomnień, tęsknoty i sentymenu do starych tytułów, za które pokochałem gry MMO(RPG) i które w jakiś sposób ukształtowały mój obecny pogląd na gry sieciowe. Tak, to właśnie dzięki nim jestem jaki jestem, czyli osobą, która szanuje przeszłość, broni „starociów” (szczególnie jedną, ekhm, ekhm), ale krytykuje (dla Was to hejtowanie) również nowe, casualowe produkty, które – przynajmniej dla mnie – są obrazą dla inteligencji i umiejętności zwykłego gamera.

Ale jesteście w błędzie, jeśli myślicie, że w moim rankingu znajdziecie wyłącznie stare MMO. Nie. Znalazło się i miejsce dla świeżaków, niewielu, ale jednak. I właśnie pośród nich jest mój (niespodziewany) TOP1…

Zapraszam. 

 

 

10. Realm of the Mad God

Jeśli istnieje coś takiego jak „wirtualny masochizm”, to ta gra jest tego idealnym przykładem. Czekajcie… […] Ale w takim razie sam jestem masochistą… No jestem. Słuchanie jednego ding-donga przez parę godzin oraz patrzenie się na pikselową grafikę nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy, ale i tak kocham ten produkt. Kocham go za prostotę, kocham go za oldschoolowość, kocham go za klimat, kocham go za trudność, za to, że nie idzie na skróty, a swoim perma-death’em pokazuje casualowcom środkowego palca. Tutaj nie ma sensu przyzwyczająć się do swojej postaci, bo następna chwila może być ostatnią. Perma-death nie jest  przecież dla mięczaków

Dlatego tylko w Realm of the Mad God mogę o sobie powiedzieć – JESTEM HARDKOREM!

 

9. Lunia

Carlsberg to prawdopodobnie najlepsze piwo na świecie, więc ten MMORPG to prawdopodobnie najlepsza zręcznościówka (również) na świecie. Tutaj bardzo szybko zostaniecie poddani weryfikacji swojego skilla, a na końcu okaże się, kto naprawdę grał w arcade’ówki, a kto tylko udawał przed kolegami, że na laby chodził do salonu z automatami. Lunia to ostatni z bastionów, który w jakiś sposób nawiązuje do tych wspaniałych czasów, może nieco w zbyt kolorowej i słodkiej formie, ale liczy się klimat, a ten jest. Pozostaje tylko żałować, że takich gier jest coraz mniej. 

A nie przeszkadza Ci, że jest to dungeonówka? Nie, wcale.

 

 

8. Silkroad

Joymax’owi możemy zarzucić wiele. Że olewa Europę, że bardziej skupia się na Item Shopie, że nie walczy(ł) z botami, że zaniedbał nieco PvP, ale jedno musimy mu przyznać – parę lat temu zrobił grę, które rozbiła bank, wyznaczając nowy kierunek dla przymiotnika „orientalny” w gatunku MMORPG. I to tak wyraziście, że aktualne "made in asia" (a są to przecież dziesiątki, żeby nie powiedzieć setki tytułów) nie dorównują mu do pięt pod względem klimatu, stylistyki i tego „czegoś” w środku, co odróżnia produkty wybitny od produktu dobrego. 

Przecież, co to były za czasy, kiedy polowało się na karawany, biło noobków przed miastem, nolajfowało po wejściu Europy, cieszyło japę po wydropieniu SoS’a… i ściągało bota do logowania, aby wbić na zatłoczony serwer.

 

7. 9Dragons

Jesteśmy dopiero przy siódmym miejscu, ale już doszliśmy do mojego TOP1 lat 2007-2011. To piękna (piękna wewnętrznie) gra o wspaniałej przygodzie, rywalizacji z klanami, niekończącym się grindzie i wspanialej fabule, która skradła moje serce na długi czas, nie pozwalając, abym zainteresował się innymi tytułami. Był to związek monogamiczny, bez dłuższych deklaracji, ale za to z pełnym zaangażowaniem.Tym bardziej szkoda, że się skończył, ale nic przecież nie może trwać wiecznie. Poszło o dystrybutorów, których zmieniano w ostatnim okresie kilkukrotnie, a z każdym z nich było niestety gorzej, gorzej i gorzej…

Wolałbym chyba, aby zamknięto już 9Dragons. Przynajmniej nie musiałbym patrzyć, jak kolejny wydawca niszczy to, co jeszcze z niej pozostało. 

 

6. Path of Exile

To idealny przykład, że nie trzeba milionowych dotacji, doświadczonych producentów, ani rozpoznawalności na rynku, aby stworzyć najlepszą grę w swoim podgatynku. A tak właśnie się stało w przypadku Path of Exile. Pierwszy, niekomercyjny produkt nowozelandzkiego studia pokonał Blizzarda na jego podwórku, dając nam (mnie) esencję hack’n’slasha: trudnego, wymagającego, z klimatem, grafiką, naprawdę unikalnymi rozwiązaniami i totalnym, naprawdę totalnym Free2Play, biorąc od użytkowników jedynie dobrowolne wpłaty. Przecież GrindingGearGames żyje teraz z szacunku i miłości swoich fanów, a nie głupotek w Item Shop. 

(Dedykuję to mojemu 83 lvl Witch’owi).

 

5. Tibia

Zastanawiacie się pewnie, jak to możliwe, że MMORPG, którego bronię na każdym kroku, który przyległ do mnie jak fatum, umieszczam dopiero na 5. miejscu, choć powinien to być asbolutny Number One? Powinien… i był – przez dłuuuuuugie lata (a konkretnie do 2007 r.). Lecz żaden hejter, żaden troll i żadne wyzwiska pod moim adresem nie zabiorą mi tych pięknych czasów, których nie da mi już żaden przyszły produkt (smutne, ale niestety prawdziwe). Czasów rywalizacji, obawy o swoją postać, najlepszego PK w historii, taszczania drogocennego loota do depo, Giant Spider'ów za mostkiem w Venore, pierwszego Dragon Lorda i Demona w karierze, ale przede wszystkim przyjaciół. 

To dlaczego tak daleko? Ano dlatego, że obecna generacja gry to zaledwie cień tej świetnej legendy, kultu, społeczności, zjawiska, która bawiła mnie w latach beztroskiej gównażerii.

 

4. War of the Immortals

Są gry, które wiesz, że są dobre i będziesz w nich długo siedział, ale są też gry, które biorą z zaskoczenia, niespodziewanie, ale celnie. Tak było z produktem Perfect World’u. Zalogowałem się w pierwszy dzień Open Bety (był to bodajże 1 grudnia 2011)… i zostałem do marca. Teoretycznie, robiłem ciągle to samo. Logowałem się, szukałem Party, szedłem na smoki (to był dopiero wyścig szczurów), robiłem questy, Daily Questy, później wyprawa na bossy, gdzie zazwyczaj czekała druga, wroga frakcja (Ancients forever!), więc tłukliśmy się na całego. Na zakończenie dnia Global Quiz, bossik w Guild Hall i wojny o terytorium. Piekne czasy.

To dlaczego już nie grasz? A wiecie, że nawet nie wiem…

 

 

3. Knight Online

Gdyby istniała jakaś szkoła robienia MMORPG’ów, a jeden z przedmiotów dotyczyłby PvP, to ten tytuł śmiało mógłby wykładać jako profesor z tej dziedziny. To przedstawiciel tego (pod)gatunku, w którym PvE ograniczono do nic nieznaczącego (choć za moich czasów był to dłuugi grind: 20% w 8 godzin po 60 lvl’u) etapu, który ma nas jedynie przygotować na największe (i jedyną) rozgrywkę, czyli walkę pomiędzy graczami, a raczej walkę pomiędzy potocznymi Orkami i równie potocznymi Ludźmi.

Tutaj nie wystarczy grać tydzień, ani miesiąc, ani rok, aby być dobrym. Przygodę zacząłem na Aresie, później Xigenon, później prywaty, C-West, a teraz serwer EU i nawet teraz – po tylu latach – nie mogę się uważać za eksperta.

 

2. Dekaron/2Moons

Wstyd się przyznać, ale praktycznie cała moja zabawa z tym tytułem ograniczała się do … serwerów prywatnych. Z Globala zrezygnowałem po upadku Acclaimu, który trzymał to wszystko w ryzach i nie pozwalał robić tych rzeczy, które robi (a raczej nie robi) obecnie Nexon, a wcześniej jego poprzednik. Uznałem wtedy, że bardziej opłaca się zagrać na privach, które są równie popularne, o ile nie popularniejsze od oficjalnej wersji.  

Wicemistrz w moim rankingu posiada wiele dobrych i przemyślanych rzeczy, ale na czoło wybija się… DYNAMIKA. Niech taka TERA i inne non-targety uczą się, że nie trzeba superanckiej grafiki i „celownika” na środku ekranu, aby utrzymać ciągłą akcję. Wystarczy pomysł na klasy postaci i przemyślana rozgrywka, która nie pozwala się tutaj nudzić.

 

A teraz miejsce pierwsze, już pewnie wiecie, że to nie Tibia, ani 9Dragons, Panie i Panowie, to

...

...

...

Wyobraźcie sobie grę MMORPG z otwartym światem, swobodą podróżowania w "górę" i w "dół", PK bez żadnych ograniczeń, ciekawymi questami, fantastycznymi (!!!) cut-scenkami, zaawansowaną custumizacją postaci, przedmiotami, kostiumami, które naprawdę zmieniają wygląd naszej postaci, PvP, które zależy od skilla, a nie głębokości portfela, wymagającymi rajdami, unikalnymi mocami, możliwością posiadania własnego domku, bardzo dobrym soundtrackiem i grafiką i unikatowym uniwersum, które nie jest następną odmianą fantasy, przez co czujemy się tutaj świeżo... i jakoś inaczej. 

I to wcale nie są marzenia. Taka grarzeczywiście istnieje. Nazywa się DC Universe Online. Pokochałem ją stosunkowo niedawno (jesień 2012), ale zdążyłem to już przełożyć na konto Legendary, a później kilka dodatkowych DLC’ków.To świetny dojrzały produkt, który dał mi dokładnie to, czego zawsze szukałem w MMORPG’ach. 

 

guru

 


52 Komentarzy


Ostatnie gry

Najnowsze filmy z naszego YouTube