Valorant nie ma wbudowanej koparki kryptowalut działającej w tle – to anty-cheat!
Guru informował Was niedawno, że w Valorant zbanowano już pierwsze osoby za korzystanie z cheatów. Na Reddit wybuchła również afera, że najnowsza gra od Riot Games zżera w tle dodatkowe zasoby i jakiś proces aktywnie działa, wykonując czynności nie związane z samą grą. Jak to wszystko się łączy?
Riot Games odpowiada – anty-cheat. To właśnie on działa w tle, kiedy Valorant jest aktywny. Nie jest to żadna koparka kryptowalut, rootkit, czy inny program, mający zbierać dane o użytkownikach. Deweloperzy informują, że ich sieciowa strzelanka wyposażona została w odpowiedni program, który w tle monitorować ma, czy przypadkiem gracz nie korzysta ze wspomagaczy podczas grania. Twórcy zapewniają jednak, że ich anty-cheat nie jest zasobożerny, a do tego można go usunąć w dowolnym momencie – w programach wystarczy odszukać Riot Vanguard.
Riot Games przyznaje, że jest gotowe pozbyć się programu, jeśli wyrządzi on więcej szkody społeczności, niż przyniesie korzyści. Niemniej deweloperzy w tym momencie eksperymentują z idealnym rozwiązaniem dla Valorant. Chcą bowiem, aby ich tytuł był bezpieczny i wolny od oszustów, dlatego powstał właśnie Riot Vanguard, który uruchamia się wraz z startem systemu, a nie samej gry.
Twórcy podkreślają przy tym, że to dodatkowe zabezpieczenie zewnętrzne, mające wspomagać główne rozwiązanie anty-cheaterskie. Jeśli zatem usuniecie Riot Vanguard z dysku to wciąż nie będziecie mogli bezkarnie oszukiwać w Valorant. Może jednak zaistnieć sytuacja w której gra nie uruchomi się bez tego komponentu, co warto brać pod uwagę.
Sama społeczność nie do końca zadowolona jest z tego rozwiązania, sugerując, że zapewnienia Riot Games na temat bezpieczeństwa ich danych mogą okazać się jedynie pustymi obietnicami. Zwracana jest ponadto uwaga na możliwość wykorzystania Riot Vanguard, jako „backdooru” do rzeczywistego włamania się do naszego systemu. Niektórzy mają ponoć również dowody, że Riot Vanguard robi więcej, niż deweloperzy deklarują i faktycznie jakieś dane są wysyłane bez naszej wiedzy. Ile jednak jest w tym prawdy?