Zagwozdka na niedzielę – „ale ta gra będzie zajefajna”, czyli kilka słów o hype
Hype jest potrzebny. Hype potrafi podgrzać atmosferę przed premierą. Hype potrafi zainteresować niezainteresowanych. Hype potrafi także znacząco wpłynąć na wyniki sprzedaży, co oczywiście przekłada się na wymierne korzyści finansowe.
Nic dziwnego, że coraz więcej deweloperów robi wszystko, żeby wywołać taki efekt przy swoim produkcie. Wystarczy dosłownie jeden trailer, jeden gameplay, nawet jedna pisemna lub ustna obietnica, aby tzw. hype train nabrał prędkości i nie zwolnił aż do momentu premiery danej gry. To się sprawdza, jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z czymś dobrym i wyczekiwanym.
Niestety coraz częściej jesteśmy świadkami sytuacji, w której taki „balonik” jest sztucznie nadmuchiwany, a producenci pokazują albo obiecują coś, co potem nigdy nie pojawia się w finalnym produkcie. Chodzi mi po głowie jedna gra w Early Access (chyba najpopularniejsza i najbardziej krytykowana – chyba wiadomo, o kogo chodzi), która jeszcze przed swoim debiutem pokazała screeny, przepraszam, artworki z czymś fajnym, co do tej pory – do września 2017 roku – nie zostało jeszcze zaimplementowane. Ludzie napalili się, potem rzucili się na egzemplarze w liczbie kilku milionów, a na końcu obudzili się z ręką w nocniku.
Dlatego hype – jak wszystko inne w życiu – potrzebuje umiaru. Łatwo przeszarżować i wpaść w tzw. overhype (nie ma chyba polskiego odpowiednika tego słowa, „przegrzanie” brzmi naprawdę głupio), co w sytuacji, gdy dana gra okaże się kaszanką, okazuje się gwoździem do trumny, a w skrajnych przypadkach kończy się nawet zamknięciem serwerem.
Niestety na rynku istnieje przewaga „przehajpowanych” tytułów, które nie spełniły oczekiwań fanów. Producenci takich gier naobiecywali nam złote góry, nakręcili hype do granic możliwości, a koniec końców otrzymaliśmy zaledwie przeciętny produkt, który niczym szczególnym się nie wyróżniał. Nie chcę tutaj podawać nazwy takich gier, ale chyba każdy domyśla się, jakie MMORPG-i mogłyby się znaleźć w tej grupie.
Bardzo mądre słowa powiedział kiedyś jeden z naszych czytelników.
„Nie ma się co nakręcać. Lepiej nie mieć wielkich oczekiwań w stosunku do gry i dostać lepszy produkt niż się tego początkowo spodziewaliśmy”.
Trafił w sedno, aczkolwiek w tych czasach jest to cholernie trudne. Na każdym kroku jesteśmy atakowani super efektownymi, super epickimi zwiastunami, które pokazują tylko najlepsze i najbardziej spektakularne elementy gry, ukrywając tym samym ewentualnie niedociągnięcia. Ale wina leży również po naszej stronie. To my dajemy się nabierać na takie proste chwyty marketingowe i mimo woli wsiadamy do tego pędzącego pociągu, nie zdają sobie sprawy, że podróż może się zakończyć bolesnym upadkiem, a czasami również utratą znacznej ilości pieniędzy. Łatwo nas jednak zmanipulować, bo wciąż czekamy na jakiegoś przełomowego MMORPG, który sprawi, że zapomnimy o World of Warcraft, Lineage 2, Tibii i innych kultowych tytułach.
Hype – pomocne narzędzie czy cichy zabójca?
Zapraszamy do komentowania.