5 gier MMORPG, na których się wychowałem

Dodany przez guru ponad 3 lata temu
10 10028
5 gier MMORPG, na których się wychowałem

Dwa tygodnie temu PefriX pochwalił się swoimi “pierwszymi razami” z MMO, więc teraz – tak sądzę – przyszła chyba kolej na mnie.

Będą to gry, które mnie wychowały i które spowodowały – trwającą aż do teraz – miłość do gatunku Massively Multiplayer Online.

Zaczynamy od najstarszej gry.


Red Dragon

Pierwszą grą MMO, wróć, w ogóle pierwszą grą online, w którą miałem okazję zagrać w moim życiu był wydany w 2001 roku Red Dragon. Przeglądarkowy twór osadzony w świecie fantasy, w którym…

"Gracze i ich państwa łączą się w tzw. Koalicje. Ich celem jest postawienie Pałacu Sądu Ostatecznego, który, jak może wskazywać sama nazwa, jest najważniejszy w całej grze. Jego postawienie przez kogokolwiek wiąże się z zakończeniem całej ery i Armagedonem – wyzerowaniem wszystkich księstw (trzeba założyć je od początku). Koalicja, która zakończy erę postawieniem Pałacu zostaje wpisana do Panteonu zwycięzców, a gracze zapamiętani na długo jako ci, którzy najlepiej opanowali sztukę gry. Środkiem do osiągnięcia tego ostatecznego celu jest wygrywanie jak największej ilości wojen i zagrabienie jak najwięcej akrów ziemi. Ważne jest też pozyskiwanie sojuszników, którzy w trudnych chwilach mogą pomóc. Dobre przygotowanie wiąże się z jak najlepszym rozwojem ekonomicznym, technologicznym i dyplomatycznym".

Z miejsca zakochałem się w Red Dragon. Pewnie dlatego, że było to dla mnie coś kompletnie świeżego i ekscytującego. Możliwość rywalizowania z innymi graczami z Polski wywoływała autentyczne ciarki na plecach.

Mówimy jednak o początku lat 2000, kiedy komputer był rarytasem, a internecie słyszało się jedynie z telewizji. A jako że byłem wtedy małym wypierdkiem, moje jedyne zbliżenia z Red Dragon miały miejsce na lekcjach informatyki (dwa, czasami trzy razy w tygodniu). W dniach bez infy, chodziło się do innych klas, dawało swoje konta, aby tamta osoba wykonała za Ciebie codzienne “tury” (kto grał, ten zrozumie). 

Tibia

Z Tibią było już prościej. Wszystko dzięki kafejce internetowej, która powstała dokładnie trzysta metrów ode mnie. Kieszonkowe + dorywcza praca (roznoszenie ulotek) pozwoliły mi spędzać tam całe dnie, tygodnie i miesiące. To właśnie dzięki kafejce poznałem masę fajnych ludzi, którzy jako pierwsi pokazali mi Tibię.

Grę MMORPG (chociaż wtedy nie wiedziałem, co to znaczy MMORPG), która dopiero raczkowała w internecie (kiedy zaczynałem istniało kilka serwerów, a maksymalny level gracza wynosił bodajże 120 lvl – Bubble). Proste zasady, śmiesznie małe wymagania sprzętowe oraz niezapomniany klimat spowodowały, że Tibia w ekspresowym tempie zawładnęła sercami ówczesnych nastolatków. W Tibię grał wtedy każdy. O Tibii dyskutowało się w szkole, po szkole, czasami nawet w domu (jeśli ktoś – tak jak ja – miał rodzeństwo). To był socjologiczny fenomen, który trudno teraz opisać. Kto nie żył w tamtych czasach, nie zrozumie, o czym właśnie mówię.

Tibia była i wciąż jest najbardziej ekscytującym MMORPG, w jakiego miałem okazję zagrać. A uwierzcie, grałem w większość liczących się produkcji na świecie. Tibijskie emocje nie można porównać z żadnym innym tytułem. Pierwszy Dragon, pierwszy Dragon Lord, pierwsza wyprawa na PoH-a, pierwszy Annihilator, pierwszy death, pierwszy Red Skull, pierwszy hack (utrata wszystkiego, na co pracowałem wiele miesięcy) – tego się nie da opisać.

Knight Online

Po przygodzie z Tibią i sprzedaży swojej postaci (za zawrotną wtedy kwotę 200 zł), zmieniłem kafejkę internetową na większą i – jakby to powiedzieć – bardziej luksusową. Ten luksus objawiał się lepszymi komputerami, które mogły obsłużyć lepsze tytuły.

W ten sposób w moim życiu pojawił się Knight Online, który wyglądał wtedy obłędnie. Chociaż każda gra – w porównaniu z Tibią – prezentowała się wtedy jak przysłowiowy next-gen. Trójwymiarowa grafika, dopieszczone postacie, mroczny klimat, dwie wrogie frakcje z oddzielnymi lokacjami, zalążek Świętej Trójcy, rozgrywka nastawiona na Party – Knight Online pokazał mi kompletnie nowe oblicze Massively Multiplayer Online i spowodował, że jeszcze bardziej pokochałem ten gatunek.

Przypominam, że cały czas znajdujemy się w pierwszych latach nowego tysiąclecia. Mamy początek 2005 roku.

RYL (Risk Your Life)

W tej samej kafejce internetowej poznałem także RYL-a, który zastępował mi Knight Online, kiedy ten miałem problemy z serwerami lub lagami (co było wtedy codziennością).

Risk Your Life pokochałem ze względu na wszechobecną dynamikę. Non-targetowy system walki (to RYL, a nie TERA Online z 2012 roku jako pierwsza użyła tego mechanizmu) spowodował, że wszystko nabrało rumieńców. A gdy doliczymy do tego fantastyczne PvP, które przez wiele lat było motorem napędowym Risk Your Life, otrzymamy tytuł, za którym ludzie szli w ogień. A przynajmniej chcieli iść, bo RYL miał pecha do wydawców – gierka tułała się od jednej firmy do innej, była wyłączona, reaktywowana i tak w kółko.

Silkroad Online

I tak dochodzimy do ostatniej pozycji na liście gier MMORPG, które mnie wychowały. To niezapomniany, niepowtarzalny, niezatapialny Silkroad Online, czyli w skrócie SRO.

Silkroad to była już gra z wyższej półki. Po premierze i sukcesie World of Warcraft, kolejni producenci musieli się już postarać, żeby powalczyć o fanów. JoyMaxowi to się udało. SRO posiadał wszystko, czego oczekiwaliśmy po takiej produkcji: rozbudowany świat, ciekawe systemy (np. Karawany, Joby), unikatowe podejście do umiejętności (SP), taxowanie, angażujące klasy, no i super klimat. Ja wchodziłem do Silkroad w czasie, gdy gra dostawała rewolucyjny dodatek z Europą (z nowym kontynentem, klasami oraz odświeżoną rozgrywką). Nigdy nie zapomnę pierwszych miesięcy po tym wydarzeniu. Wspaniałe wspomnienia, chociaż nie ukrywam, że zalogowanie się wówczas do gry (po godzinie 11:00 w Polsce) graniczyło z cudem. Ja i moi koledzy korzystaliśmy wtedy ze specjalnych programów – cicho, nie mówcie nikomu – które pomagały wejść na serwer.


10 Komentarzy


Ostatnie gry

Najnowsze filmy z naszego YouTube