Recenzujemy WildStar'a
WildStar.
MMORPG z głupią, niezbyt chwytliwą nazwą, wydany na początku okresu letniego, nazywanego nie bez powodu ogórkowym, kiedy żaden „szanujący się” produkt nawet nie myśli wychodzić („bo wakacje”, „bo ludzie wyjeżdżają”, „bo to nie czas na komputer”). MMORPG, za którym nie stoi znany producent (Carbine Studios – who the fuck is this?), ani znane nazwiska. MMORPG, zrobiony w kompletnie nowym, świeżym uniwersum, nie mający prequela, duchowego wzoru, ojca, brata, kuzyna. MMORPG osadzony w wymierającym systemie Pay2Play, gdzie nikt (oprócz WoW, FFXIV, EVE i paru 15-letnich staroci) nie ma prawa przetrwać. MMORPG wyśmiewający wszystko i wszystkich…
No właśnie, zacznijmy od – według mnie – najważniejszej rzeczy WildStara, czyli… groteskowości, komiczności, dziwaczności, po prostu śmieszności. Jest to gra, która pokazuje wszystkim innym MMORPG’om wystawiony język, która nie trzyma się ustalonych reguł i która drwi z poważnych, mrocznych historyjek o demonach, walce dobra ze złem oraz jedynej szansie, która zawsze jesteśmy my - gracze. Wszystko zaczęło się od kręconych z jajem i absolutnym dystansem do siebie trailerach, a skończyło na kolorowym (nie bójmy się użyć tego słowa – WildStar jest przecież kolorowy) świecie z przerysowanymi postaciami… i wcale nie chodzi mi o rasy, bo te jeszcze ujdą w tłumie, tylko raczej o mobki: raz spotykamy gadające kwiatki, które musimy posadzić w ziemi, innym razem jakieś Motomyszy z Marsa w różowych okulrach, a jeszcze innym zmutowane króliki. Sami przyznacie, że nieczęsto spotyka się takie dziwactwa w tak "ważnych" MMO.
Czyli to słodka gra dla dzieci w wieku lat 7?
Paradoksalnie… nie. Co innego cukierek, a co innego ironia, sarkazm, który widać na każdym kroku. Mam wrażenie, że przy tworzeniu obrazu WildStar’a, jej twórcy najedli się czegoś niedozwolonego, usiedli w swoim studiu w kółeczku i wymyślali coraz to głupsze propozycje, które następnie tworzyli na komputerach i wkładali do gry, śmiejąc się przy tym w niebogłosy. Wiecie co? Ja też chcę tego spróbować, bo właśnie takim sposobem udało im się zrobić coś ŚWIEŻEGO, innego, absolutne przeciwieństwo ostatnich „dużych” MMORPG’ów. Coś, co nie kopiuje i nie jest nawet podobne do czegokolwiek na rynku. Wstrząśnięty, ale niezmieszany świat fantasy ze steampunkiem i science-fiction sprawdza się znakomicie i pozwala tworzyć najbardziej odjechane rzeczy, o których nikt o zdrowych zmysłach nie śmiałby marzyć: wiewiórki z laserami, roboty z dwuręcznymi mieczami, kosmicznych kowbojów z pistoletami jako odpowiednik Sorcerer'ów z innych tytułów itp. Najlepsze jednak, że nawet totalny antyfan „kolorowanek” i tęczowy homofob znajdzie tutaj sporo frajdy. Szacunek Panowie, stworzyć coś asbolutnie jaskrawego, ale równocześnie przestępnego dla reszty.
A uwierzycie jak powiem, że to właśnie tutaj spotkacie najlepszy system walki ever? Musicie, bo tak właśnie jest. WildStar’owi świetnie wyszło zapożyczenie, no dobra, skopiowanie mechaniki ze SMITE. Zapewnia to ciągłą dynamikę, którą najlepiej widać na przykładzie postaci dystansowych, a które były dotąd synonimem nudy (click na przeciwnika, klawisz 1, 2, 3, 4, 5, klawisz 1, 2, 3, 4, 5). Przykład, przykład, przykład…
Wiecie pewnie, że w 99% przypadków gram w MMORPG’ach Supportami/Healer’ami. WildStar nie był wyjątkiem, wziałem Medyka i dosłownie… osłupiałem. Takiego rodzaju zabawy jeszcze nie znałem. Zazwyczaj Healerzy stoją sobie bezpiecznie za kordonem Tanków, milion piećset sto dziewięćset metrów od walki i spokojnie leczą – NIE W WILDSTAR. Wspomniane wcześniej regułki i schematy nie działają w tej grze. Medyk znajduje się w środku walki, healuje, ucieka, unika, leczy, dashuje, skacze i to rzut beretem od środka batalii, nie mówiąc o celności heal’a (chyba, że używa wspomagających addonów) i ciągłym napieprzaniu w klawisze. Z ręką na sercu, nigdy wcześniej nie nastukałem się w klawiaturę, ile podczas tych wypadów na dungeony w WildStar: kilkanaście, czasami kilkadziesiąt minut pełnej gry akcji, po której będziesz wyczerpany i zaspokojny na jakiś czas… i wcale nie mówię o seksie. Potrzeba czasu, aby przestawić się ze zwykłego point'n'click na tutejszy system, ale gwarantuję, że raz grając w WS, tak samo jak wcześniej np. w TERĘ, nie będziecie chcieli wracać do targetingu. Wymagane jest tutaj multum uwagi, całkowite poświęcenie się danej rzeczy, bo również przeciwnicy, szczególnie bossy nie odpuszczają. Nie jest to może zapowiadane „random generated attacks”, ale szefunciowie dają w kość i potrafią nas zarąbać w jednej sekundzie, jeśli przynajmniej na chwilę stracimy czujność.
Pisałem niedawno o Najtrudniejszych MMORPG’ach na rynku. Pisałem, ale pasowałoby trochę zedytować listę, bo WildStar pasuje tam jak ulał: jest trudny, wręcz hardkorowy, nie prowadzi za rączkę, ale przede wszystkim nie wybacza błędów. Gwarantuję, że bez zgranej drużyny, ale również bez swojego „doświadczenia” będziecie oglądać w dungach głównie okienko swojej śmierci.
Ale może dzięki walce i poziomowi trudności, słuchanie fabuły, ale też levelowanie w WildStar nie jest katorgą i nudnym, bezsensownym traceniem czasu. Zaznaczam jednak, że Carbine Studios nie odkryło Ameryki i nie zrobiło niczego rewolucyjnego. Questowanie jest przyjemne, ale schematyczne: znowu będziemy bili pierdyliard mobków, ratowali innych i robili inne głupie rzeczy, które pozbawione są większego sensu, szczególnie w takim czymś tak szalonym jak WildStar. Mówię również o zadaniach na tzw. Paths (Soldier, Settler, Explorer, Scientist), które miały być czymś ciekawym, a okazały się kolejnymi standardowymi do bólu questami pojawiącymi się na mapie: włącz to, zabij to, zbadaj to. Zapchaj dziura, nic innego.
Dobra, tyle wazelinki. Czas trochę ponarzekać, bo nawet wspaniały, fenomenalny do tej pory WildStar ma swoje wady, które nie pozwalają mi przejść obok tego obojętnie, tym bardziej, że wykosztowałem się na egzemplarz 129 złotych i mam do tego pełne prawo.
Pierwszą jest… World of Warcraft. Wiem, mówiłem, że WildStar jest unikalny, świeży, niekopiujący od nikogo. W kwestii grafiki, humoru, przerysowania, mentalności – prawda, jest taki, ale nie w kwestii mechaniki zabawy, która ewidentnie bazuje na „Królu MMORPG’ów”. Nie bez powodu czytamy setki komentarzy typu „World of Wildstar” albo „WoW 2.0”. To może być minus, ale również plus, bo… jak kopiować to od najlepszych.
Pod ten punkt zaliczmy również PvP, które jest praktycznie identyczne, co w Blizzard'owskiej superprodukcji.
Drugą jest rozmiar świata. Open World to to nie jest, tylko raczej zamknięty obszar, który „przechodzimy” od początku do końca, odblokowując później kolejną mapkę. Każdy z nich ma swoje questy i mobki na odpowiedni przedział level’owy. Wybaczcie, ale swobody i wolności znanej chociażby z ESO, WoW’a, Lineage 2 tutaj nie zaznacie.
Trzecią wadą są postacie. Nie chodzi mi o ich ilość (Esper, Medic, Spellsinger, Warrior, Stalker, Engineer dają radę), tylko o jakość. Brak tutaj wyspecjalizowanych, głębokich buildów, bo praktycznie każdy gracz gra bardzo podobnymi umiejętnościami, które różnią się zazwyczaj numerkiem na Skill Barze i zainstalowanymi addonami. Nawet ten (prze)reklamowany Action Set Builder to dobrze nam znany system. Skąd? Wiecie skąd. Bardzo kuleje również balans. Niektórzy bohaterowie, szczególnie Ci podążający przeciwną do siebie ścieżką. Tak, mówię o Esperze na DPS, Medyku na DPS, Spellsingerze na Heal, Stalkerze na Tank – nie wyrabiają, są po prostu słabe i nieopłacalne. Rozumiem, że to pierwszy miesiąc gry i przyjdą nerfy/buffy, jednak prawda jest taka, że po Nexusie latają głównie Warriorzy, Spellsingerzy i Stalkerzy i Medycy. Esper i Inżynierowie są w mniejszości i nie wykonają swojej roboty tak dobrze, jak w/w postacie. No to po co nimi grać, jeśli na tabelce obrażeń/heala będziemy na szarym końcu?
Grafika? Soundtrack?
Nie mam się do czego przyczepić.
(kończymy wstęp, który będzie równocześnie klamrą i zakończeniem tej recenzji)
MMORPG osadzony w wymierającym systemie Pay2Play, gdzie nikt (oprócz WoW, FFXIV, EVE i paru 15-letnich staroci) nie ma prawa przetrwać. Czy…
… czy jest dobry? Tak. Z całej gammy „next-gen’ów”, jakie zafundował nam rynek przez ostatni lata, WildStar jest najlepszy. Lepszy od Final Fantasy XIV, Elder Scrolls Online, Guild Wars 2, The Secret World, Darkfall’a i 95% darmowych MMO. Jeśli akurat macie wolną stówkę i koniecznie szukacie nowego, dobrego tytułu z opcją zarobienia sobie na abonament przez „granie w grę”, to WildStar będzie najlepszym wyborem. Ale? Ale to nadal nie jest żaden „next-gen”, który sprawi, że gatunek MMORPG oszaleje i na nowo zdefiniuje swój kierunek. Nie, nie i jeszcze raz nie. World of Warcraft nie splajtuje, EVE Online nie złapie się za głowę, kolorowy świat nie stanie się kolorowy inaczej, a WildStar nie stanie się wyznacznikiem kultowości w przyszłych latach.
WildStar jest jednak <szukam odpowiedniego słowa>... FAJNY. Właśnie, zwykły, swojski, pospility przymiotnik „fajny” najlepiej oddaje obraz gry. Na tym zakończmy, bo nie można było sobie wymarzyć lepszego The End’u.
+4/6
Recenzował guru