Zagwozdka na niedzielę – nie gram w MMO po polsku
Witajcie! Dzisiaj część z Was może mnie znienawidzić, bowiem zazwyczaj nie gram w MMO po polsku. Ba, uważam, że lokalizowanie tego typu produkcji mija się z celem, jeśli jest robione tak, jak teraz. Do czego zmierzam? Zapraszam dalej.
Moja alergia na tłumaczenie gier na nasz rodzimy język bierze się z kilku rzeczy. Podstawową jest problematyczność, jaką wywołuje spolszczenie. Gramy sobie po polsku, robimy np. zadanie „Wykonaj niemożliwe” i w pewnej chwili utknęliśmy. Korzystamy zatem z pomocy Wujka Google, ale ten okazuje się bezradny. W Sieci znajdujemy jedynie podpowiedzi do questa „Do the Imp-Possible”. Może przykład z czapy, bowiem zakłada się, że grając w MMORPG, każdy posiada przynajmniej minimalną znajomość języka angielskiego. Rzeczywistość bywa jednak nieco bardziej brutalna.
Nie zmienia to jednak faktu, że tłumaczenie wszystkiego jak leci to też problematyczna kwestia. Jak tu dogadać się z obcokrajowcem, gdy mówi Wam o „Sword of Darkness”, a Wy macie jedynie „Miecz Ciemności”? W produkcjach typu MOBA bywa podobnie. Szukacie poradnika do postaci, a Internet oferuje w większości materiały anglojęzyczne. I co? I lipton.
I to nie tak, że nie lubię spolszczonych gier. Zwyczajnie lokalizacje wychodzą za późno. Jeśli otrzymujemy wydanie PL trzy miesiące po premierze, to jest problem. Przez ten czas bowiem zdążyłem przyzwyczaić się do oryginalnego wydania. Zaakceptowałem obcojęzyczne głosy, oraz nazwy, a teraz nagle otrzymuję coś nieznanego. Wydaje mi się, że w tym właśnie tkwi problem. Ciężko jest się przestawić na polonizację po takim czasie - człowiek nawykły do jednego schematu, nie zmienia go na inny.
Dla mnie wyjątkiem są gry Blizzarda. Nie jestem ich fanatykiem, ale jeśli chodzi o spolszczenia, to Zamieć ma u mnie plusa. Uwielbiam słuchać rodzimych aktorów, którzy wcielają się w znane mi postacie (pan Jarosław Boberek jest mistrzem!). Takie Diablo 3 to pod tym względem majstersztyk. Szczegół tkwi w tym, że Blizzard zazwyczaj wydaje od razu podczas premiery zlokalizowaną wersję gry. Nie ma zatem kłopotu z przestawianiem się.
Oczywiście inną sprawą jest tłumaczenie nazw własnych. Tego z kolei nie jestem w stanie zrozumieć oraz wybaczyć wspomnianej firmie. Pani Dumnar, Pan Światłodzierżca, czy Piekłorycz brzmią komicznie. Według mnie, jeśli ktoś już kusi się na spolszczenie, charakterystyczne nazwy powinien zostawić w spokoju. Dla mnie Pięść Zagłady nie jest Doomfistem, a Zgładziciel to nie legendarny Doomhammer. Tłumaczenie tego wszystkiego wprowadza więcej szkody, niż pożytku.
To samo z nazwami umiejętności, czy zwykłych przedmiotów. Wydaje mi się, że więcej osób chętniej podchodziłoby do zlokalizowanych gier MMO, gdyby te rzeczy zostawiono w spokoju. Jestem w stanie wskazać przynajmniej jednego, takiego gracza . Wiecie, wiele dałbym za możliwość usłyszenia w The Elder Scrolls Online pana Piotra Fronczewskiego, ale jeśli wraz z nim mam otrzymać „Karmazynowy Młot Dzikiej Błogości +6” to serdecznie odmówię. Wolę posiedzieć ze słownikiem, oraz przetłumaczyć sobie niektóre rzeczy. Nie będę wspominał o walorach edukacyjnych gier po angielsku, bo to ewentualny temat na inną Zagwozdkę.
I teraz pytanie – jak jest w Waszym przypadku? Sztywno trzymacie się oryginalnego wydania gry, ze świecą w ręku szukacie spolszczenia, czy jest Wam to zupełnie obojętne? Ja np. w takim Overwatchu odbiłem się od ściany. Z przyzwyczajenia grałem po polsku, ale korzystając z wbudowanego komunikatora głosowego, rozmawiałem z obcokrajowcami. I nawet nie uwierzycie, ile problemów w tak nieistotnej produkcji może wywołać różnica językowa!
Z ciekawości, z jakim najgorszym lub najśmieszniejszym tłumaczeniem spotkaliście się do tej pory? Nie musi być z gry MMO…