Recenzujemy Black Desert
Zapytacie pewnie – dlaczego tak późno? Dlaczego za recenzję Black Desert wziąłem się 2,5 miesiąca po premierze? Odpowiedź jest bardzo prosta. Nie chciałem jej pisać na fali hype’u „najgorętszego i największego MMORPG’a ostatnich lat”, który – przyznaję – udzielił się wtedy również mojej osobie. Chyba się opłaciło, bo wchodząc do BD po kilkutygodniowej przerwie, podszedłem do gry z chłodną głową, a to pozwoliło mi zauważyć wiele rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałem… albo po prostu nie chciałem dostrzec.
Dobra, tyle słowem wprowadzenia. Zaczynamy słodzenie, wazeliniarstwo i zachwalanie Black Desert’a.
Itz bjutiful
Pierwsze, co rzuca się w oczy po odpaleniu klienta gry to… kreator postaci. Zazwyczaj nie poświęcamy temu elementowi większej uwagi w grach MMORPG, ale grzechem byłoby nie wspomnieć o tym z Black Desert. Mamy przecież do czynienia z najlepszym (no może oprócz EVE Online) kreatorem w historii, w którym ilość funkcji, detali i szczegółów – szczególnie twarzy - jest tak ogromna, że można tam stworzyć praktycznie każdą postać: od ikony popkultury, znanego aktora, piosenkarki, sportowca czy bohatera innych gier komputerowych. To przecież nie przypadek, że ludzie spędzają tam dłuuugie godziny, dopieszczając swoje awatary do perfekcji, a później wchodzą do gry jako sobowtóry… Jon'a Snow’a, Emmy Watson, Megan Fox, Kate Beckinsale, Michael’a Jacksona czy naszego, rodzimego Geralta z Rivii.
Sprawa grafiki w MMORPG zawsze jest bardzo delikatnym tematem. Niby nikt nigdy nie zwraca na to większej uwagi („bo liczy się przecież grywalność”), ale gdy dochodzi do oceniania gry, to w pierwszej kolejności komentuje się właśnie grafikę: bo słaba, bo stara, bo nie przypomina obecnych standardów. Pod taką przykrywką, szukamy usprawiedliwienia do zakończenia przygody z danym tytułem, nie sprawdzając nawet innych elementów rozgrywki, które decydują przecież o jakości danej gry. Dlatego bardzo się cieszę, że Black Desert to najładniejszy MMORPG jaki kiedykolwiek powstał, bo gracze wreszcie nie będą mieli pretekstu na zrzucanie winy na grafikę. Tak, najładniejszy – mówię to z pełną odpowiedzialnością i przekonaniem, podpartym czternastoma latami oglądania dziesiątek, nie, setek różnych tytułów MMO. Żadne z nich nie było tak ładne jak Black Desert i każda osoba, która posiada odpowiednio dobry komputer i która mogła odpalić „Czarną Pustynię” na wysokich ustawieniach, na pewno się ze mną zgodzi.
Ale nie zachwycalibyśmy się grafiką, gdyby nie rozmiar, różnorodność i styl świata gry. Moim zdaniem jest to najlepszy i najmocniejszy element całego Black Desert’a. Wręcz czuje się ten „żyjący świat”, w którym NPC’ki przechadzają się pomiędzy uliczkami, wykonują swoje prace, czy po prostu zachęcają do kupienia towarów ze swojego straganu. Nigdy wcześniej, żadne miasto w grze MMORPG, nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak Calpheon. choć takich miejsc jest w Black Desert oczywiście wiele, wiece więcej. Zaczynając od nadmorskich wiosek, majestatycznych pałaców czy po prostu zwykłych, chłopskich zagród – każda z tych lokacji ma swój unikalny klimat, który sprawia, że pod względem wizualnym mamy do czynienia z świetnie zaprojektowanym tytułem.
Twórcom Black Desert udała się jeszcze jedna rzecz, z którą 99% producentów gier z Azji ma ogromny kłopot. Stworzyli MMORPG’a w iście europejskim tzw. zachodnim stylu, w którym brakuje charakterystycznej „chińszczyzny”, wystających cycków, wyzywających kostiumów a’la Blade & Soul, słodkich jak cukierek petów, czy lolitkowatych dziewczynek z irytującym piskliwym dubbingiem (piję tutaj do TERA Online). Postacie w BD wyglądają bardzo normalnie, miasta nie epatują japońską architekturą, nawet mobki w jakiś sposób nawiązują do naszej mitologii. Takie rzeczy trzeba chwalić i doceniać przy każdej okazji, bo w ostatnich latach mieliśmy naprawdę mało nie-azjatyckich tytułów.
No i gdyby recenzja kończyła się w tym miejscu, to Black Desert’owi dałbym coś pomiędzy 9 („Prawie ideał”) a najwyższą oceną 10 („Prawdziwy next-gen”). Niestety, jest jeszcze kwestia rozgrywki, mechaniki i ogólno pojętej grywalności, a z tym nasz „Prawie ideał” lub też „Prawdziwy next-gen” ma kłopoty. Ogromne kłopoty, które Pearl Abyss chciało ukryć pod świecącym i bardzo atrakcyjnym opakowaniem. Tylko, że w środku zamiast <uwaga porównanie> wypełnionych po samą górę chrupek z Biedronki, mamy Lay’sy, które nie sięgają nawet połowy paczki.
To będzie bolało
1. Nie ogarniam tego, po prostu nie rozumiem, jak Pearl Abyss mogło spieprzyć potencjał najładniejszej gry MMORPG, wkładając do środka tak słabe i tak nieprzemyślane PvE. Zamiast nakierować rozgrywkę na eksplorację świata, dynamiczne wydarzenia, przygodę, zostawić graczom pełne pole do popisu w kształtowaniu świata – dostajemy miałką zabawę, która w obecnym stanie polega na… afkowaniu, auto-loopingu, łowieniu ryb i boostowaniu swojego konia (bez skojarzeń proszę). Oczywiście, można udać się na drugi koniec mapy, pozwiedzać starożytne ruiny, obejrzeć zachód słonća, wspiąć się na wysoki szcztyt i rozkoszować się widokiem na najbliższą okolicę – tylko po co? Po to, żeby porobić screenshoty i pochwalić się nimi na Imgurze? Black Desert na każdym kroku, dosłownie co 200 metrów, powinien nas zaskakiwać, wymagać od nas zaangażowania, szczególnie, jeśli posiada się tak wielki i tak otwarty świat. Niestety nic takiego nie ma tam miejsca i dlatego z wielkim trudnem muszę przyznać, że PvE leży tutaj po całości. To z kolei rzutuje na pozostały elementy rozgrywki, które nie ratuje nawet całkiem niezły i rozbudowany crafting. Sry…
2. Kompletnie nietrafioną decyzją jest również osadzenie zabawy na dwóch filarach - grindzie i quest-grindzie. Kocham grind i nie mam nic przeciwko przeciw takiemu sposobowi expienia, ale na Boga, dlaczego do takiej gry jak Black Desert, z takim światem i takimi możliwościami zdecydowano się właśnie na taki system? Chociaż wiem - patrz punkt pierwszy.
3. Wydaje mi się, że słabość PvE to również po części wina braku tradycyjnej Świętej Trójcy. Co prawda, obecność Tanks, DPS i Healer’a zakłóciłaby pewnie „sandboxowy” styl Black Desert’a, ale w zamian dostalibyśmy pełniejszy obraz rozgrywki, skupiający się na kooperacji, szukaniu Party, wspólnych wypadach „za miasto”, wielkich ekspedycjach itd. Zauważcie, że przez ostatnie lata kilka razy były podejmowane próby MMORPG’ów bez Holy Trinity i w większości wypadków (np. GW2) kończyło się… średnio, bardzo średnio. Chyba czas najwyższy wrócić do tego, co sprawdzało się przez większość żywota tego gatunku.
4. Teraz powiem coś, co pewnie nie spodoba się (dużej) części graczy. W Black Desert moim zdaniem bardzo kuleje system walki, co jest akurat dziwne, bo część osób z Pearl Abyss pracowała wcześniej nad C9 Online (Continent of the Ninth), czyli jednym z lepszych action-MMO, jeśli chodzi o ten element. W BD problem nie leży jednak w braku dynamizmu, lecz jego odwrotności. Zamiast składnej, szybkiej akcji twórcy polecieli w efekciarskie umiejętności, przez co z gry zrobiła nam się dyskoteka, a nie prawdziwa, wymagająca walka. Rozumiem, że twórcy chcieli dobrze, ale niestety chyba trochę przeszarżowali. Dynamika została wyparta przez chaos, a chyba nikt z nas nie lubi sytuacji, kiedy nasza postać, ale również my sami gubimy się w gąszczu pierdyliardia efektów. Boję się niestety, że będzie jeszcze gorzej, jak do gry zawitają klasy Awakening, które zaoferują jeszcze więcej udawanej dynamiki (czyt. chaosu).
5. Questy, fabułę i tego wkurzającego Czarnego Duszka powinienem zostawić bez komentarza. Rozumiem, że w pierwszej kolejności skupili się na innych rzeczach, ale mogli przynajmniej poudawać, że robią coś większego i lepszego. A tak dostaliśmy MMORPG’a, który pod względem jakości zadań plasuje się dokładnie na tym samym poziomie, co setki przeciętniaków Made in Asia. Zabij 10 tych potworów, Pozbieraj rzeczy, zanieś tamtemu, porozmawiaj z tamtym, litości. Mogli to w ogóle odpuścić, ale to tego potrzebna byłaby zmiana mechaniki PvE – znowu patrz punkt 1. Jedyny plus tego elementu to fakt, że z każdym, wykonanym zadaniem nie trzeba wracać do miasta, choć to akurat marne pocieszenie.
6. Item Shop – drażliwy temat. Jedni gracze powiedzą, że nic takiego tam nie ma. Inni uznają, że jeśli gra wybiera model Buy2Play, to powinna odpuścić, albo kompletnie zmarginalizować taki sklep. Daum Games nie dość, że tego nie zrobiło, to jeszcze wyskoczyło z tak absurdalnie wysokimi cenami, że głowa boli. Cały czas mówimy niby o kosmetycznych rzeczach i skinach, ale na Boga… żądać za kostium ceny na poziomie normalnej gry B2P?
7. Kurde, rozpisałem się, a zostaje przecież jeszcze kwestia małej różnorodności przedmiotów (części ekwipunku), niefunkcjonalnego i nieczytelnego UI (Guild Wars 2 to to nie jest), skopanemu handlu pomiędzy graczami, źle skonstruowanego rozwoju postaci i może przede wszystkim niewielkiemu poziomowi trudności. Przez kilkadziesiąt godzin zabawy z Black Desert nie spotkałem czegoś, co sprawiłoby trudność mnie albo moim kompanom z drużyny.
Zmarnowany potencjał
Pisanie tej recenzji (szczególnie drugiej części) bolało. Black Desert miał wszelkie podstawy do stania się najlepszym i najbardziej rewolucyjnym MMORPG’iem ostatniej dekady. Tylko, że ta „rewolucyjność” rozpoczęła się i zakończyła na jednej rzeczy – grafice. Ale co nam z najlepszej grafiki, wspaniale zaprojektowanego świata, jeśli cała reszta gry jest przeciętna, albo co najwyżej niezła. Oczami się przecież nie najemy. Czasami wydaje mi się, że inne studio projektowało grafikę, świat gry i animacje, a inne robiło z otrzymanego obrazu grę MMORPG. Problem w tym, że ci pierwsi mieli talent i wizję stworzenia czegoś magicznego. Drudzy okazali się jednak partaczami, którzy pomimo dobrych chęci zmarnowali cały potencjał.
A czy ja zmarnowałem 130 złotych wydane na zakup Black Desert'a? Trochę tak, chociaż moim problemem było to, że oczekiwałem zbyt doskonałej gry, która w rzeczywistości okazała się tylko Niezła. Taką ocenę należy jednak rozpatrywać w ramach porażki, nie zwycięstwa.
PS Rozwiązanie wczorajszej zabawy: ośmioro użytkowników odgadło ocenę, jednak nikt nie wytypował dokładnie wszystkich powodów. Dwie osoby, które były najbliższe recenzji, wygrały i do nich właśnie poleciały PW z nagrodami.