Zagwozdka na niedzielę – latające mounty są fajnie, czy nie?
Przy okazji wczorajszej TOP-ki naszła mnie rozkmina na temat latających wierzchowców. W zasadzie to całkiem fajny bajer, móc tak dosiąść rumaka i wzbić się w przestworza. Brak ograniczenia do podróżowania jedynie po lądzie wydaje się niezwykle kuszący. Na pierwszy rzut oka ciężko dopatrzeć się tutaj jakichkolwiek problemów. Mnie się jednak udało…
Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że jestem przeciwnikiem „fly mountów”. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj korzystam z ich usług, gdy tylko mogę. Ba! Jestem zawołanym kolekcjonerem wierzchowców i podejmuję się różnych wyzwań, byleby zdobyć unikatowe okazy. Wczoraj dotarło do mnie jednak, że nie wszystko złoto, co się świeci.
Zobaczcie sami, dostajecie latającego wierzchowca i teoretycznie możecie latać, gdzie chcecie. W efekcie człowiek przestaje korzystać ze standardowych mountów, czy w ogóle minimalizuje korzystanie z drogi lądowej. Po co się męczyć, gdy nasz gryf poniesie nas na swoim grzbiecie, gdzie chcemy? Nie dość, że oszczędzamy sporo czasu na podróży, to „nie musimy stać w korkach”, czy unikamy sporej ilości zagrożeń.
No właśnie i tutaj przechodzimy do sedna mojej rozkminy. Wydaje mi się, że latające wierzchowce są gwoździem do trumny otwartego PvP (World of Warcraft). Zobaczcie sami, taki ork jadąc na polowanie, spotykał człeka, robiącego jakieś zadanie. W pewnym momencie ich ścieżki się krzyżowały, więc kontakt był nieunikniony. Dalej o przebiegu sytuacji decydowała gorąca krew w ich żyłach, ekwipunek, umiejętności lub pokojowe nastawienie. Niemniej, spotkanie się odbyło, a jego skutek nie jest istotny.
Latając sobie na swojej miotle, czy innym wichajstrze zazwyczaj unikamy tego typu zagrożeń. Przenosimy się od punktu A do punktu B, mając w głębokim poważaniu to, co spotkamy po drodze. No chyba, że ktoś jest zawołanym łowcą niskopoziomowych postaci lub PvP ma we krwi. Niemniej odnoszę wrażenie, że dzięki latającym wierzchowcom, graczom (przynajmniej większości z nich) przeszła ochota na przypadkowe spotkania twarzą w twarz.
To samo tyczy się krain, które odwiedzamy. Ja wiem, że po jakimś czasie „chodzenie z buta” jest bardziej upierdliwe niż przyjemne i mało kto ma czas na podziwianie widoczków. Zauważyłem jednak, że spora ilość stref cierpi dzięki możliwości latania. Mało kto zwraca uwagę na detale w konkretnym miejscu, bo zazwyczaj przelatuje przez nie, jak strzała.
Nie dziwię się zatem, że sporo produkcji wprowadza ograniczenie, co do latania. Mam tutaj na myśli konkretne strefy, w których możemy wzbić się w niebiosa, niemal bez ograniczeń. W pozostałych krainach z kolei mamy tylko wydzielone miejsca do latania (Aion). Takie rozwiązanie sprawia, że latające wierzchowce (lub same skrzydła) nie rozleniwiają w pełni graczy. Jakby do tego doliczyć możliwość podniebnej walki, to już w ogóle cud, miód i orzeszki.
Co zatem w końcu z tymi latającymi wierzchowcami? Moim zdaniem są dobre, ale chciałbym, by ta kwestia była nieco bardziej dopracowana. Szkoda marnować ich potencjał na zwykłą opcję transportowania graczy, gdy zazwyczaj w grach MMORPG są portale, „taksówki”, czy możliwość teleportowania się. Nie jestem również za możliwością swobodnego latania w każdym miejscu na mapie. Jeśli taka opcja zostaje wprowadzona, to dobrze byłoby dodać do tego coś jeszcze. Naprawdę głupio to wygląda, gdy piękna kraina jest pusta, bo wszyscy odbywają aktualnie powietrzną wędrówkę.
Ewentualnie cały mój wywód można wyrzucić do kosza, bowiem gracze już nie chcą otwartego PvP. Nawet zwiedzanie ich nie interesuje, skoro w tym czasie można robić wiele innych, ciekawszych rzeczy. W takim przypadku rzeczywiście „fly mounty” mają swoją rację bytu. Z drugiej strony można zastanowić się nad wprowadzeniem samych ekranów wczytywania, upraszczając wszystko całkowicie!
No, to byłoby na tyle z mojej strony. Wiem, znowu marudziłem, ale najwidoczniej już tak mam. Czekam na Wasze zdanie w kwestii latających wierzchowców.